poniedziałek, 29 października 2007

Wyjazd w górki czyli odbiurowywanie się:)


W związku ze zmianą czasu i tym , że dostaliśmy jedna godzinę snu gratis, należało to pożytecznie olać i wstać wcześniej. Niedziela spędzona z daleka od spinaczy, żółtych przyklejanych karteczek i ksera.
Rysianka i coś czego nawet w USA, Anglii i na Kubie nie maja - Złota Polska Jesień:)
(chociaż w drodze powrotnej i tak skończyliśmy w McDonaldzie;))


The way Poland can look like in fall.
Mountains are not far from the place we live, just perfect for a Sunday out of town trip.
Taking some pictures and enjoing being out of the office:)





sobota, 27 października 2007

2 dni, 2 tygodnie, 20 lat


Krótko i na temat:) ...
Dwa tygodnie i dwa dni pracuję w Technomexie, a już obchodzę 20 lat istnienia firmy. Z tej okazji imprezka. Na pierwszej fotce ekipa markietingowców:) Czyli jak dobrze pójdzie osoby, które przewijać się będą w moich opowiadaniach z pracy przez dłuższy czas.
Od lewej Piotr P., Dorota, Jarek, Piotr K. Bogusia, Remik, Sebastian i Ola, no i ja przykucnięta:)
Razem dzielnie walczymy w ciągu dnia z papierami, telefonami, szalonymi klientami i przetargami, żeby wszystkim rehabilitowało się lepiej:)
Spodziewałam się na imprezie - szefostwa, pracowników wszystkich działów, ale nie spodziewałam się patrz zdjęcie nr 2...kto zna ten wie. Państwo Janotowie (zajęcia m.in. z neurologi) zaprezentowali ćwiczenia czynne na parkiecie połączone z muzykoterapią. Była też krótka część artystyczna czyli kwiatki dla Szefowej i Szefa:)














Przy naszym stoliku siedział kwiat naszego działu czyli kobiety marketingu wraz z osobami towarzyszącymi.
Technomex w swej historii długo bronił się przed płcią piękną, ale w końcu poległ. Z resztą jak widać na ostatnim zdjęciu co więcej głów kobiecych to nie jedna:) Były tańce, hulanki, swawole i życzenia świetlanej przyszłości dla Technomexu, bo jak na firmę, która zaczynała od kurczaków to nieźle sobie radzi;)













English version


The company that I got the job in, was celebrating its 20th birthday. Quite fun to be hired and after 2 weeks and two days taking part in a big anniversary party:) On the first pic, there is my marketing family. On the second one (surprisingly- my professors from collage- they were surprised to see their students out there too) On the 3 picture you can see the company management (husband and wife) getting gifts (quite official , but nice too). At our table, there were people , who make the Technomex a better place- marketing women;)
Me and Ola, already are thinking about the future of Technomex (last pic). It's getting better and better all the time, after all the company started as a chicken distributor and look where is it now:)



niedziela, 21 października 2007

Spotkanie po la...miesiącach;)


Tak jak nas wczoraj na reunionie grupy drugiej się spotkało to nas tyle na wykładach nie bywało.
Zjechała się świta z najdalszych zakątków kraju, z Pilicy, Warszawy, Czechowic, Ustronia, Dąbrowy i eee...Katowic:)
Normalnie rozmawialibyśmy o polityce i kulturze, ale że akurat była cisza wyborcza to PO.PIS.ywalismy się co to tam kto robi po studiach ;)
No więc wg najnowszych danych, kilkanaście procent naszej grupy odnosi sukcesy jako ludzie biznesu, a reszta jako genialni fizjoterapeuci.
1% broni się 29 października;)
Na zdjęciu nr 1, od prawej Pani Fizjoterapeutka Justyna oddziału neurologicznego CSK, Pani Fizjoterapeutka Kasia z Ustronia oraz Pani Ania specjalista od spraw marketingu;) zdjęcie nr 2 to Aga i Tracz company- czyli szefostwo Fizjo-Fit (koniecznie z myślnikiem) Już myślą jak zwiększyć obroty i stać się potęgą fizjofitnessową (wiem nie ma takiego słowa) :)
Na fotce nr 3 przyszli Państwo Burdzińscy odnoszący sukcesy w branżach medycznych. Kwiat Polskiej młodzieży czyli trójca na zdjęciu nr 4 czyli od lewej Pan Grucha - Ratownik Warszawskiego Pogotowia oraz wierni towarzysze broni, honorowi obywatele grupy drugiej Fizjoterapii- Dawid i Arek. Fotka nr 5 kolejny ekspert od Marketingu Pani Monika wraz ze wspomnianym już Dawidem. (spoko, Monika nawiążemy współpracę między therabandem a Technomexem);)
Sven dotarł, aż z Pilicy jadąc przez Kraków, troszki się spóźnił (jakieś 3,5 godziny), ale lepiej późno niż później:) Na kolejnej fotce Pan Doktorant Wojtek z Panią magister. Tylko gdzie jest Marcelina??? (nie ma na fotkach, ale karierę też robi):)...






Short, but in English

So after a long summer, we all met in a club to see what's going on in ones live after college. Basically everybody are doing pretty good, making money or being physical therapist;) (I guess you can't have everything;) ). Anyway we all trying to find ourself in a world of people who don't have discounts for being a student any more:) After all life after college can be fun, no more exams but still having a beer;)

wtorek, 16 października 2007

25 lat minęło...


Moi rodzice dokładnie dzisiaj obchodzą 25 rocznicę ślubu. Bibka odbyła w niedzielę. Zafundowaliśmy im w ramach prezentu bilety na romantyczną randkę w teatrze ("Mayday 2"), więc teraz się już nie wykręcą od kultury:) Adaś kontynuując tradycję amerykańską polewał szampana:) Kochani jeszcze raz wszystkiego najpiękniejszego i...tylko jedna rzecz mnie zastanawia...kurde jak powtórzyć taki sukces;)

My parents have their 25th anniversary today , so like some people say "another day in paradise" for them;)hehe. They had a little party going on already on this Sunday. Adaś was our server and also we got them the tickets for a play in theatre, so now they have to go;)
Anyway all the best and hopefully I will celebrate my 25th anniversary one day too:)

czwartek, 11 października 2007

New job, new (blog) beginning...


Szanowna redakcja bloga sikorka27, postanowiła, że jeśli czas pozwoli i coś się będzie działo, wrzuci się to i owo na bloga:) (przynajmniej prognozę pogody) Z jednej strony jest to najlepszy sposób kontaktu z tymi co siedzą w USA i myślą, że wróciliśmy do kraju trzeciego świata i tutaj już nie mamy neta, po drugie z co poniektórymi to się tak rzadko widzę, że jest to dobre pole do wymiany informacji co się dzieje z np. absolwentami awfu:) Z najnowszych wieści, to dotarło do mnie , że niestety nie jestem już studentką. Pewnie uderzy mnie to boleśniej jak moja legitymacja studencka się przeterminuje i od 1 listopada, za np. bilet miesięczny będę płacić... w cholere. Drugim objawem bycia nie-studentem jest to , że zaczęłam pracować w Technomexie. Już tęsknie za czasami, kiedy miałam tylko ćwiczenia, 2 wykłady i do domu ( choć Repty i tak nam się odbiły na zdrowiu). No ale nic trza iść naprzód. Z resztą już doszły mnie wieści o firmie Agi* i Marcina* (*zacni absolwenci AWF-u rocznik 2007) i sukcesach innych. Więc jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. No, a jak ktoś ma jakieś fotki, albo wieści o absolwentach to też pisać...

English blah,blah,blah

So I decided to still write about my life and people around me. If of course there's gonna be sth to write about:) Ok, so what's new and exciting ? I got a new job:) Which is exciting, but it's not a student life any more. Too bad. So to all students, appreciate your student time!!! ( did, you hear that Carly? Btw I'm crossing my fingers for you- I heard you are second in your class, good job! Marc, go on and send us the cat, plus a lot of cat food). The pic that I put above and the map shows the place that I work in (technomex.com.pl) The only thing is that , I went back to waking up at 5.00, so just what I had, while working in Sundara:) ( besides the moped part) ;)
P.S.
Technomex it's not very close , to the place that I live- it's in another city---> Gliwice.
My hometown----> Katowice.
To be continued...

czwartek, 4 października 2007

I co dalej?...


28 września rano Majesty of the Seas przybiła do portu w Miami. Nasz lot do Chicago był dopiero wieczorem , więc jak to powiedziała Aga, pożytecznie marnowaliśmy czas. Kupiliśmy sobie 3 osobowy cień na plaży i razem z walizkami (które jak wykazały badania naukowe, cholernie ciężko ciągnie się po piasku;) ) przeleżeliśmy 6 godzin, z przerwą na budowanie fabryki Heinekena, serca dla mamy od Agi i żółwia z piasku.
Dwa dni przed wyjazdem do Polski, spędziliśmy u pani Helenki w Chicago. Kobiety, która swoją energią mogłaby zasilać całe Chicago, a jej grafik zajęć jest już wypełniony prawdopodobnie do grudnia 2009. Wspaniale nami się zajęła, polskie obiadki i polska gościnność. W tym miejscu wielkie dziękujemy i pozdrawiamy z polskiej ziemi:)
Co do powrotu do Polski, to jak na złość wszystkie bramki, przez które przechodziłam piszczały, a bagaż okazał się za ciężki. Nie bylibyśmy sobą , gdybyśmy zapłacili 50$ za nadbagaż. Na środku terminala, otwarliśmy 4 walizki i zaczęło się przepakowywanie, żeby żadna nie ważyła więcej niż 50 funtów. No to ja wyciągnęłam łyżwy i kask, przepakowałam trochę ubrań tu, trochę tam (dżinsy są ciężkie). Pani security powiedziała mi, że raczej z tymi łyżwami to mnie nie wpuszczą do samolotu (mogłabym zadźgać pilota), więc jeszcze troszki przekombinowałam i taraaaa... nie płacimy:) (trochę debilnie wyglądałam z moim bagażem podręcznym, jakbym chciała w połowie drogi wyskoczyć z plecakiem i w kasku)
Po powrocie rodzinka Agi powitała ją balonami i eee...jeżem (oryginalnie).
...No i tyle... home , sweet home. Cztery walizki wciśnięte do Pandy i powrót do domku.
Co dalej?...
Adaś oczywiście następnego dnia na ósmą na uczelnię, a ja...eee...a ja nie :)
Pytanie zasadnicze brzmi, czy jak jest się już w Polsce to czy dalej powinno się pisać bloga , który opisywał życie w Stanach?Hmmm... Głównie pisany był z myślą o mamie, żeby była na bieżąco, a teraz to sobie może popatrzeć live:) No nic, zobaczymy czy życie w Polsce może być na tyle ciekawe, żeby o tym pisać. Może teraz dla odmiany amerykańscy friends and step-family mogą zobaczyć co słychać w naszym kraju:)

Press #1 for English

We got off the ship on the 28th of September, in the morning, so we had the hole day to waste;) We went on the beach and in our shade (which cost us 12 bucks) spent the day, making a sand turtle or other weird stuff (like Heineken factory). Before we got home from Chicago, we have spent couple days in Miss Helenka's House. She is wonderful and she took care of us like we would be already home, back in Poland:) Thaaaaaaank youuuuuuuuuuuu!!! The trip home was of course "fun". I had to much metal stuff on me, so all the gates were beeping. We were supposed to pay 50 $ for overweight luggage ,but we are smart, so we've opened all the suitcases and started to repacked stuff (of course being the entertainment for other people. But we had been there before-->taking luggage out of the little plane, remember;) ) After coming back, Aga got a lot of balloons from her family and a... hedgehog- I had to check that in dictionary (see the pic):)
Anyway , we got safe home, home sweet home, bla bla, but what next??? Adam went to school next day. And I'm wondering should I still write the blog. After all this was my "What's up in U.S. blog".Is life in Poland interesting to read or write about it???...hmmm...I guess will see:)

środa, 3 października 2007

Ostatni dzień rejsu



Ostatni dzień rejsu to wycieczka na Key West (Floryda) i ostateczne zrealizowanie planu z palmą. Tym razem byłam już przygotowana- umieszczony w torebce zestaw szklanka i dwie parasolki. Kupiłam drinka "sex on the beach" i mission completed:)
Oczywiście Amerykanie, pasażerowie statku, poruszali się po Key West w różny ekscytujący sposób np. skuterami , wycieczkowymi trolejami, pływali motorówkami, skuterami wodnymi, natomiast my wybraliśmy najbardziej ekstremalną formę przemieszczania się czyli "walking", najlepsza cena, hehe. Dorzućmy jeszcze parę zdjęć palm i nas ,bo w domu tego nie ma, a na tym blogu się już pewnie nigdy nie pojawi. Ot, takie na przykład unikatowe zdjęcie "Sikorki na drzewie" ;)

Z ciekawostek, to jak szliśmy miastem, ktoś na cały głos puścił "Tyle słońca w całym mieście":)
tłumacząc na nasze, tyle ile możesz zjeść słodyczy o 12 w nocy. Jak się okazuje, całkiem sporo:)Po fantastycznym zachodzie słońca, w środku nocy, na statku, mieliśmy coś dla miłośników słodyczy czyli "Chocolate midnight buffet", W kolejce do bufetu stało się dobre pół godziny. Czekolada, lody, owoce, rzeźby z lodu i ciasta. Marzenie każdego dzieciaka i jego dentysty;)

















"What the hell is on those pictures?", another words "English, please"


This was our last day on the cruise, visiting Key West and taking finally the pic with the palm (a lot of them):) We decided, not to take any skijets or moped rides (boring...ok, expensive;) ) walking is pretty fun too;) Anyway we've seen a nice sunset in the evening and we had a "Chocolate midnight buffet"on the ship (this was a nice reward for all that walking).

wtorek, 2 października 2007

Kaj jest Cococay?...




...Tak zacznę ze śląskim przytupem, bo ani nie z chicagowskiego, ani nie wisconsinowskiego, ani nawet bahamskiego, tylko z katowickiego domku ten wpis:)
Ale za nim o tym jak znalazłam się na polskiej ziemi, bo oczywiście jak zwykle był to bieg przez płotki, to wrócę jeszcze do ostatnich dni naszej wycieczki.
No to do rzeczy. Kto mnie zna ten wie, że miałam zawsze taki mały dream, z resztą pewnie jak 90% ludzi na świecie, że siedzę pod palmą z drinkiem z parasolką. Podejmowałam już próby realizacji tego obrazka, ale zawsze były jakieś przeszkody, jak była plaża to nie było palmy, jak była parasolka to mogłam ją wbić najwyżej do coca-coli itd. (zrobiłam wtedy nawet zdjęcie, na wszelki wypadek jakby to miało być najdalej jak zajdę)
Cococay to była moja szansa:) Kaj jest Cococay? To taka mała kropka koło Nassau.
Statek zacumował i mniejszy statek wziął nas na wyspę. Bingo, wszystko , tak jak ma być. Zaczęliśmy trzaskać fotki. No tak jeszcze tylko drink. Do baru po Cocoloco albo Bahamamama. Tragedia...nie ma parasolki. Barmanka się zdziwiła, jak na wieść , że dostanę najwyzej słomkę zrobiłam minę jakby mi walnęła z kokosa. A było już tak blisko... ale fotki fajne...
W między czasie, kiedy zapomniałam o głodzie na świecie i skupiałam uwagę na braku jednej marnej parasolki, ponurkowaliśmy trochę między rybami i tak powstało słynne już zdjęcia szambonurka! Będzie mi poprawiało humor jeszcze przez kilka miesięcy:)
Dzień generalnie git, ale oczywiście wieczorem przy obiedzie musiałam podzielić się moją tragiczną (dalej nie pamiętałam o wojnach na świecie) historią. Nasz kelner to usłyszał, zawołał barmana i po 2 minutach na moim stoliku stał drink z dwoma parasolkami:)
Zachowałam je w mojej torebce, na wypadek spotkania jeszcze jednej palmy;)
Wrzucę jeszcze jedno zdjecie szambonurków, żeby mi nie było smutno samej;)...


English version down below

So, I got home safe, I'm not in Chicago, Wisconsin or Bahamas. Just home. Anyway, thanks to jet lag I'm still a little bit here and there.
But let's go back to Bahamas, to a little spot in Bahamas called Cococay, cause that's probably where everybody would like to be now:)
Trying to made my palm-beach-drink-umbrella dream come true I ended up not having umbrella, but other interesting memories and pictures. E.g. having this awesome snorkeling pictures, that will make me laugh even couple months from now. I had to tell the hole story, about me not making my stupid dream come true, to everyone during the dinner. After that, our server made sure that I will have a drink with even 2 umbrellas (probably to make me shut up at least ;) ) But this mission was not over yet...

poniedziałek, 1 października 2007

Pierwsza noc na morzu, pierwszy dzień na wyspie...


Kolejny odcinek pisany na ganku chicagowskim u Pani Helenki. Pani Helenka mieszka 3 domy od Ewy, więc jesteśmy jak jedno wielkie polskie osiedle, bo po lewej i prawej też polskie rodziny. Ale na czym ja to skończyłam?Acha, wsiedliśmy wreszcie na Titanica i to był statek marzeń, "It was, it really was". Właściwie, przy Majesty of the Seas to Titanic może się schować. Tam to pewnie nie było szwedzkiego stołu od rana do nocy, kasyna, wieczornego show i sklepów. Po za tym oni wyrąbali o górę lodową, to od razu stawia ich na gorszej pozycji. My mieliśmy ćwiczenia w kapokach za nim odpłynęliśmy i każdy wiedział kogo musi wypchnąć z łodzi , żeby przeżyć;)
No ok, góry lodowej, nie było, ale pogoda jak na Bahamy to jakaś taka sobie.
Pierwszego dnia wysiedliśmy na pierwszej bahamskiej wyspie ze stolicą Nassau. Zaatakował nas tłum taksówkarzy, wciskający nam swoje usługi. Udało nam się przejść przez pierwszą zaporę , ale drugiej już nie pokonaliśmy i szalonooki bahamski taksiarz zapakował nas do swojego samochodu, razem z porwaną już inna turystyczną rodziną, zdaje się , że z Egiptu. Razem z nim zwiedziliśmy całą wyspę, oprowadził nas też po najbogatszym hotelu, żeby pokazać nam życie, jak to mówił, "Rich and Famous". Dzięki niemu znamy dokładnie wszystkie statystyki wyspy, ile za wodę, czynsz, "public school free, not public - not free", "Milion dollar house, plenty money, Eddy Murphy's house, plenty money"itd. ;)
Wieczorem obowiązywały na statku stroje galowe, odbyło się spotkanie z kapitanem, czyli tłumacząc na język polski, darmowy szampan, jedzenie i jeszcze raz jedzenie. Może od razu w tym miejscu napiszę, że co drugi akapit powinno się pojawiać słowo "jedzenie". Jak to się stało, że statek z taką ilością jedzenia i tyloma jedzącymi pasażerami nie zatonął, to naprawdę do tej pory jest dla mnie zagadką:)
Jak wracaliśmy do naszej kajuty, zawsze czekała na nas jakaś niespodzianka, ręcznik zwinięty w kształcie łabędzia albo słonia, albo czekoladka na poduszce. Należało ją zjeść, a nie wetrzeć w pościel;)
No to parę fotek w naszych strojach wieczorowych...c.d.n...

And again for non-polish speaking citizen of the world...

When we finally got on this big sailing restaurant, we had a drill in our lifevests, which already made this cruise way better then Titanic trip. The wheather still sucked, but we were in Bahamas, so nobody cared. Our taxi driver in Nassau (the first island) kept telling us, how much is this, how much is that, using his funny bahamas akcent. "Plenty money, million dollar house, Edy Murphy's house, plenty money". He showed us the life of poor ( little bahamas houses) and life of reach and famous- Paradise Island Hotel. In the evening, on the ship, there was a formal dinner with Captain's reception with free champagne and a lot of food. Basically we can described the cruise in few words "Water, food, island, water, food, food, food, island and so on" ;) Did I mention food? ;) All you can eat all day long, chocolate buffet at midnight and always nice dinner in the evening. The housekeeper was leaving us always little surprises, like towel elephant or chocolate. That was so sweet of him:) Anyway that was our first day on the ship, pretty nice, right?! :)
To be continued...