piątek, 26 grudnia 2008

Merry Christmas czyli jak przeżyć Święta...

Nie jest to proste. Po gonitwie za prezentami, zwykle na ostatni moment, sterylizowaniu mieszkań i tworzeniu życzeń do wysyłki smsowej, przychodzi wreszcie Wigilia. Prawdopodobnie najfajniejszy dzień z całych świąt. Po pierwsze, bo ciągle jeszcze daleko do ich końca. Po drugie, bo jeszcze nie czuć ciężaru Gwiazdki na żołądku. Po trzecie, bo leci "Kevin Sam W Domu". W tym roku jeszcze z jednego powodu. Wreszcie przyszedł czas na wystawienie Jasełek. Wprawdzie nie grałam Maryi, ale miałam odstawić Gospel w niezłej szacie. Pierwszą kolędę zaśpiewałam jak Mazowsze na wysokim C, a potem było już coraz lepiej. Fajnie tak czasem zrobić coś innego w Wigilię. Po Jasełkach mogłam już spokojnie cieszyć się świętami i lenić:)


W ten ostatni świąteczny dzień chcę też wszystkim życzyć takiego zresetowania od życia codziennego jakie jest możliwe tylko w święta. Nacieszenia się osobami, które są blisko nas i razem z nimi nabrania energii na cały nadchodzący rok.


To all my foreign friends :)

Hope You had perfect Christmas and had a chance to get this wonderful energy, which comes in package with those Holidays. Forget about what ever is bothering You and tell Your friends and family how much You appreciate them. And the most important thing- don't forget to watch "Home Alone" ;)

...***Merry Christmas and Wonderful New Year***...


niedziela, 21 grudnia 2008

Szwajcaria po raz drugi...i miejmy nadzieje, że nie ostatni


Generalnie zbliżają się święta, więc wypada zamieścić świąteczne życzenia. Za nim jednak wkleję przecudnie słodką, mega oryginalną kartką świąteczną i wymyślę odkrywcze życzenia, dokończę szwajcar-story. Generalnie o samym pobycie nie ma się za bardzo co rozpisywać, takie tam. Ważne, że przywiozłam souveniry:) Pozwiedzałam w prawdzie trochę Zurych, ale naszym przewodnikiem był Niemiec, który opowiadał o miejscach, które mijaliśmy mniej więcej tak: A to jest jakiś tam kościół, a tu płynie rzeka, czyli tak, jak ja oprowadzałabym kogoś po Wrocławiu.
Posty o Szwajcarii potraktuje jednak jako "posty drogi" i opiszę mój powrót.
Samolot powrotny miałam o godzinie 20tej, co oznaczało, że powinnam bez trudu na niego zdążyć. Ponieważ w ciągu tych paru dni rozeznałam już plan metro-pociągów, postanowiłam przyjąć wyzwanie jechania jednym z nich na lotnisko. Wsiadłam w taki, na którym było napisane Flughafen i dawaj. Na mapce metra wydawało się to niedaleko. A ja jechałam, jechałam i jechałam. Pociąg zatrzymał się na ostatniej stacji zgasił wszystkie silniki i wypuścił, garstke ludzi, którzy nie wysiedli na żadnej z wcześniejszych stacji. To dało mi troche do myślenia i zaczęłam szukać jakiegoś konduktora. Wznosząc się na wyżyny mojego niemieckiego, zapytałam "Flughafen???" On odpowiedział spokojnie "Ja, ja", no to usiadłam, wyciągnęłam Harrego Pottera i czekałam, aż znowu ruszymy. Wywnioskowałam, że pewnie wreszcie tam dojadę, tylko najpierw muszę zwiedzić drugą połowę miasta i przeczytać trzy rozdziały Harrego. Wreszcie 10 przystanków później dotarłam na lotnisko. Razem z moją walizeczką dowlokłam się przed tablice odlotów i przeczytałam, że samolot do Warszawy odlatuje również o 17 tej:) Hmmm, dwie komórki nerwowe połączył impuls-hmmm może by tak przebukować bilet i być w domu trochę wcześniej. Plusem takiej sytuacji było to, że nie musiałabym spać w Warszawce i mogłabym wieczorkiem jechać jeszcze pociągiem do Katowic. Więc rozpocznijmy misję...
Szybko do Pani, która przebukowauje bilety i bierze za to pieniążki. Oczywiście, już tutaj zaczęły się schody. Pani najpierw powiedziała swojej koleżance, że jeśli cośtam się jeszcze raz powtórzy to ona się zwalnia. Potem spojrzała na mnie z miną "Czego chcesz do cholery".
Jakoś udało się dostać od niej nowy bilet i dawaj do odprawy bagażu...cyk cyk cyk...czas mija a ja stoje w kolejce...podchodzę wreszcie do Pana i jego świetnej wagi ważącej bagaże, a Pan mi mówi , że nie ma mojego biletu w systemie...i znowu czas mija...on dzwoni po kogoś tam, ktoś tam przychodzi, nie wiadomo co dalej, dzwonią do Pani, która przebukowała mi bilet, uśmiechają się na końcu i puszczaja wolno. Ok, oddałam bagaż, biegnę dalej, a tu, o kurde strasznie długa kolejka, żeby przejść przez bramkę do wykrywania metali. Przede mną babeczka miała chyba z dżilion metalowych spinek we włosach, więc to jeszcze bardziej przedłużyło całą procedurę.
Biegłam dalej i już słyszałam ostatnie wezwania na ten lot. Wreszcie siedziałam na swoim miejscu w samolocie. Znowu wyciągnęłam Harrego i uświadomiłam sobie, że od rana nic nie jadłam i już nie mogłam się doczekać, kiedy stewardesa będzie pchała ten wózek z kanapkami. Wystartowaliśmy. Znowu zaczęłam czytać H.P., jakiś rozdział o śmierci. Lecieliśmy już 20 minut, kiedy pilot powiedział, że z powodu kłopotów technicznych wracamy do Zurychu. No nie, a ja jestem taka głodna;) Ale tak serio, to trochę się wystraszyłam,w końcu jeszcze nigdy mi się to nie zdażyło, żeby były jakieś kłopoty techniczne. Jeszcze do tego wszystkiego anulowałam rezerwacje hotelu w Warszawie. Zamknęłam książkę, bo trochę robiło się tam za mrocznie. Babcia, która siedziała obok też się stresowała. Wreszcie wylądowaliśmy. Mimo, że niektórzy żartowali "Zuruck nach Zurych", to chyba każdy przez chwilę zastanawiał się co się stało i co się mogło stać. Wysiedliśmy z samolotu i wszyscy ruszyli najpierw do bufetu, a potem każdy wyciągnął komórkę. Zadzwoniłam do Janka, że jednak nie uda mi się przylecieć wcześniej i że anulowałam rezerwację w Warszawie. Drugi samolot już czekał na pasie startowym. Wsiedliśmy i po 2 godzinach bezpiecznie lądowałam w Warszawie. Była już 22.00. Znowu telefon do Janka. Udało mu się podczas tych dwóch godzin zarezerwować mi nocleg. Kto raz rezerwował hotel w Warszawie, wie co to znaczy znaleźć nocleg poniżej 600 zł za noc, na godzinę przed przyjazdem. Szybciutko do hotelu. Pobudka o 4 rano, pociągiem do Katowic i do pracy. Szwajcaria może i jest rajem dla zegarmistrzów, bankowców i cukierników, ale mi tam całkiem dobrze było już u siebie...

English

Just before I will put a Christmas card on my blog and wishes coming from the bottom of my heart let me just finish the Switzerland-kind-of-story .
Because I'm focusing this time more on my traveling, that on what I was doing there, I will tell You more about me coming back from Switzerland.
My plane was scheduled at 8 p.m. I decided to take a train to the airport, since I knew Zürich a little bit better now, I knew which one goes there. So me and my little suitcase got on the train, I took out the Harry Potter book and waited till the right station. Somehow I read a hole chapter and I still didn't reach the airport station. Instead of that I saw some kind of fields, river and suddenly the train stopped. I didn't think it was a good sign. I found the conductor and ask him with my perfect German "Flughafen???". He answered "Ya" and I knew that somehow I will get there. Maybe I just needed to read few more chapters, but it should be all good. Finally I got there. Hmm I looked at the departure board and there was an earlier plain going to Warsaw. I figured out, that if I will take this one to Poland, I will be able to go with the train to my town and be at home the same day. Don't need to stay overnight in Warsaw. Perfect. Let's do that. I went to this lady, to rebook the ticked. Btw, she looked like she wants me to get the hell out of there, cause she is way to tired for what ever I want. Anyhow she took the money and give me the new ticket. Ok, I needed to hurry up, to the next stop which was the luggage and ticked control. Of course they could not find me in the system, so the hole procedure last even longer. Finally they let me through and I ran to the place, where they check Your carry-on luggage with the x-ray and yourself with this bipping gate. Ok, I made it. I got on this plane, after this long run I finally was sitting on my place. Mean time I canceled my reservation in hotel in Warsaw and I couldn't wait for the flight attendant to bring some sandwiches at last. You can imagine that there was no time during my run, to get something to eat. The plane took off and I started to read Harry Potter again. The chapter about death. We were flying for 20 minutes already, when the pilot said that we need to go back, because of the technical problems. I put down my book, cause it was starting to get too depressing. I looked at the lady next to me, she started to get really worry. After all, this was probably the first time it happened to her and to me as well. We landed safely in Zürich. Man, I was hungry, mad and I also reminded myself, that I canceled hotel reservation. I called Janek and told him the hole story. I bought a sandwich and the next plane was already for us to get on it. Ok, let's go home, please. After 2 hours flight I arrived to Warsaw at last. I called Janek again. He told me that mean time, he booked new hotel for me. Thanks God, I bet it was not that simple to book something not extremely expensive just before You arrive to the hotel. Anyhow, I took a cab and finally I was lying in the bed, thinking that at 4 a.m. I will catch the train and I will be at work in the morning , but after that finally home.
I love swiss cheese and their chocolate, but like they say "Home Sweet Home":)

środa, 10 grudnia 2008

Szwajcaria po raz pierwszy...


Gdyby dalej wbijali pieczątki do paszportu, mogłoby się okazać, że zbieram je jak Pokemony. Tym razem wysłali mnie na misję do krainy czekoladek, scyzoryków, sera i neutralności - czytaj Szwajcarii. Oczywiście wydawało mi się, że skoro byłam już za granicą, to kolejny wyjazd to bułka z masłem. No, cóż, czasem przydaje się więcej pokory...
Samolot odlatywał z Warszawki, więc skoro świt stawiłam się na dworcu PKP w Katowicach. Wyliczyłam sobie, że pociąg dojedzie na czas do stolicy. Wezmę taxi lub busa, pojadę na lotnisko i spokojnie wyląduję w Zurychu. Nie przewidziałam jednak jednego... Jeśli ktoś chciałby ustawiać zegarek wg PKP, mógłby obchodzić święta Bożego Narodzenia w maju... Pociąg oczywiście spóźniał się już 25 minut, a melodyjny głos z głośników dodawał jeszcze"spóźnienie może ulec zmianie". Ok, no to włączyła mi się lampka z napisem "O kurde!" i do tego szybka analiza " jeśli to spóźni się tyle, to na to spóźnię się tyle, a wtedy..." No, nic pozostaje albo pięć paciorków różańca, albo autem do Warszawy. Na szczęście, wymyślanie planu B przerwał znowu melodyjny głos ogłaszając dobrą nowinę "wjedzie na tor drugi przy peronie czwartym"...Uff, trochę roztrzęsiona weszłam do pociągu, wcisnęłam walizkę na półkę i usiadłam. Nagle znikąd pojawił się kontroler i najzwyczajniej w świecie poprosił o bilet. Pamiętałam, że przed wyjściem sprawdzałam jeszcze czy go mam w torebce, więc wyciągnęłam go pewnie z bocznej przegródki i wręczyłam kontrolerowi. Spojrzał na mnie dziwnie i zapytał : "-Co to jest!?". Ja spojrzałam jeszcze dziwniej i inteligentnie odpowiedziałam:"-Bilet".
"-No to, to widzę, ale na tym bilecie to Pani raczej do Warszawy nie dojedzie"- uprzejmie poinformował mnie Pan Konduktor.
Wyrwałam Panu bilet z ręki i czytam co jest tam napisane: "4 zł , trasa Gliwice -Katowice !!!??? "
By to szlag, jak się wali to pakietami. Spokojnie, ...wdech... wydech, na paciorki chwilowo nie ma czasu... ale przecież kupowałam, pamiętam i nawet mam paragon...
"- Szuka Pani, czy wypisujemy nowy?" "Eeee, szukam... eee...pomoże mi Pan z walizką...eee...to gdzieś chyba tu...a może nie...może położyłam w domu na stole jak...eee...a ile kosztuje nowy tak w ogóle...hmmm...o JEEEEST!!! E tam wiedziałam, że będzie tu na bank:)))))
Nareszcie spokój, jadę już do tej Warszawy zdążę na samolot, tylko żebym nie zasnęłą, bo mogę przegapić stację...zzz....zzzzzz...zzzzzzzzzzzzzzz........

......"Warszawa Centralna, prosimy wysiadajacych podróżnych o sprawdzenie czy bagaż podręczny nie został zostawiony w przedziale" .... Jezu, dobrze, że mają automatyczne budzenie...

Puenta na szczęście jest taka, że doleciałam cała i zdrowa do Zurychu, gorzej z powrotem, ale o tym następnym razem:)

English version coming... (no, but seriously it is coming) :)

Ok, so let's translate what's above. It seems, that lately I visited more places, that I would ever expected, but since I already have been abroad, I thought that another trip would be just piece of cake. Well I was wrong...
I planed that if I will take the morning train I will make on time for my plane and I will arrive safely in Zurich. I just didn't predict that our trains are usually not really on time. So, here I'm, standing on the platform and this lovely voice coming out of the speakers says "The train will be 25 min delay and the delay might change". Ok, let's not panic yet. I can always go with the car or figure something out really quickly. Luckily for me this delay has not change and I got on the train. I put my luggage on the shelf and the conductors suddenly appeared. He asked me for the ticket. Ok, I remember I had it somewhere. There it is. I gave it to him and he look at me like I'm out of mind. "Excuse me lady, but I don't think you will make it to Warsaw on that ticket" "What do you mean?" I looked at the ticket and here I see "Gliwice-Katowice". That was a ticket that used on Friday, while coming back from work. Great. "So, do You have a valid one or what?"
"Yes...sure...I have it somewhere...eeee...what if I want the other one...never mind...I GOT IT:)" Thanks God, now I can just relax and maybe go to sleeeeppppp...zzzzzzzzzzzz.....zzzzzz.......
"WARSAW STATION PLEASE CHECK IF YOU TOOK ALL OF YOUR LUGGAGE"
Aaaaa, ok I'm awake, I'm getting out, wait for me......
I don't know how, but somehow I got to Switzerland- to the land of chocolate, Swiss knifes, cheese and peace...
It was not that ease to come back, but let me tell you more next time...

środa, 26 listopada 2008

Ciąg dalszy przepowiedni :)

Jedna wycieczka to nie żadne czary mary, udało się po prostu i tyle. Pomóżmy, więc trochę losowi i nie puśćmy z torbami wróżek.
Akurat tak się złożyło, że Polska odzyskała w 1918 roku niepodległość, a 90 lat później postanowili zrobić z tego długi weekend (z czego oczywiście bardzo się cieszę). Niestety nie wybrałam się z tej okazji pod pomnik nieznanego żołnierza, gorzej, wyjechałam za granicę. Postaram się być bardziej patriotyczna w przyszłym roku. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko dodać , że Czechy też odzyskały niepodległość w 1918 (tylko , że w październiku) i , że oczywiście nie wiem tego z głowy tylko od Pana Google;) Oprócz mojego nadrzędnego celu, jakim oczywiście było porównanie tradycji narodowo-wyzwoleńczych obu krajów, pojechałam tam po prostu , żeby zobaczyć Pragę. Podobno kładzie Kraków na łopatki. Reflektując się za mój brak patriotyzmu- nie potwierdzę tej informacji. Trzeba jednak przyznać, że kraj Knedliczków ma przepiękną stolicę. Uliczki, ryneczki, zameczki i inne bajeczki (jak na przykład Krecik:) ). Jak już wcześniej wspominałam, mam jakieś niezwykłe szczęście do zwiedzania nowych miejsc...we mgle. Pierwszy wieczór w Pradze przywitał nas bowiem mleczną otoczką, z której wyłaniały się powoli kamienice, wieżyczki i most Karola. Następny dzień był już jednak słoneczny i widać było Pragę w pełnej okazałości. Spacerując po deptakach należy szukać, oprócz oczywistych oczywistości jak kamieniczki i kościoły, również prawdziwego uroku Czech jakim jest np. wspomniany już wcześniej Krecik. Ach... jego słynne "Ohjoo"... Kim bylibyśmy dzisiaj gdyby nie on i jego koleżanka Myszka. Oczywiście, nie chce umniejszać Reksiowi, ale Krecik to miał klasę. Obok moje zdjęcie z Krecikiem, które można spokojnie umieścić na tej samej półce, co fotkę z Nelly Furtado;) He, no dobra, trochę mnie poniosło, ale w każdym z nas jest przecież ciągle coś z dziecka. Tym bardziej, kiedy z czystym sumieniem mija się zabytkowe budynki, żeby dojść do muzeum...czekolady:) Mmmmmm, jednak płynie w moich żyłach jeszcze czekolada z Candy Storu i dlatego ciągnie mnie do takich miejsc. Z resztą każdego, ciągnie do miejsc, gdzie można skosztować eksponatu;) Kolejną unikalną rzeczą, którą widzieliśmy, była kapela grająca na moście Karola. Oczywiście ze swoim własnym Jozinem z Bazin, który grał na tarce. Wrzuciłam im kasę, ale chyba źle przeliczyłam walutę, bo przestali grać jak tylko to zrobiłam. Jednak, żeby nie było, że w Pradze oglądałam tylko same pierdoły, wrzucę zaraz parę fotek, miejsc bardziej znanych niż muzeum czekolady. Zdjęcia Pałacu, Złotych Uliczek i muzeum... zabawek:))) Wierzcie, zwiedzanie monumentów jest super, ale należy je mieszać z alter-atrakcjami. Po za tym np. zawsze jest fajniej mieć zdjęcie z Lordem Vaderem, niż go nie mieć ;) Jeśli chodzi o Złote uliczki to jest to miejsce, gdzie człowiek może poczuć się wielki, nawet jak ma 164 cm.
Ale wracając na chwilę do muzeum zabawek, to każdy znalazł tam coś dla siebie, budząc w sobie wspomnienia z dzieciństwa. Oczywiście szał zrobiły kolejki i Christmas Barbie z mega za krótką spódniczką. Generalnie Praga zaliczona, jej standardowe i mniej standardowe atrakcje uwiecznione na zdjęciach. Wydawać by się mogło, że misja spełniona, ale po powrocie dowiedzieliśmy się, że nie widzieliśmy chyba najważniejszej alter-atrakcji Pragi- muzeum sexu...





p.s. Na koniec polskiej wersji, coś co się podoba nawet facetom w muzeum zabawek - Świąteczna Barbie;)






English Version


(just because I've seen on my visitors map, that there are 3 little stars on the US map and one from Greece- sorry Dimitra, I don't speak greek yet:) )

Anyhow, like I said, the fortune teller told me that I will travel a lot. But maybe it was just her good-fortune-teller-luck and the trip to Italy was first and the last one. I decided to help a little bit, so I visit Czech on our long weekend. They say Prague is better than Krakau. Whatever...they're all good and You have to visit both. When we came, the Prague was covered with the fog and during our evening walk we sudennly discover that we are on the Chareles Bridge. The second day was really sunny, so we had a chance to see the city and its beauty. Of course beside everyone's favorite things to see, like castles, bridges, there is also what I want to see, like chocolate and toy museums. Yes, I have this chocolate passion from the candy store, since I have chocolate instead of blood in my veins. On the pics , you can also see me and Krecik (which is famous Czech cartoon )Another awesome thing was the "Bridge Band" (I threw them some money and they stopped playing - probably it was just not enough euros ;) ) You can see me also on a cute street, called Golden Streets, where You can feel tall even if You're not. Last but not least, that's me with Janek and me with Lord Vader- You should be able to know who is who ;) What we did not visit, and we regret, was museum of ...sex...I guess we need more luck next time:)

P.S. Ok, as a dessert let me put one of my favorite pics called "What a woman really wants";)



środa, 19 listopada 2008

A wróżka ostrzegała...


... no tak, powiedziała, że będę dużo podróżować. Ja tam nigdy za bardzo nie wierzyłam we wróżki, chyba, że w te które amerykańskim dzieciom dają dolara jak im ząb wypadnie. W każdym razie tej to będę musiała wysłać kartkę na święta, bo jest dobra w swoim fachu:) I tak podróże związane są oczywiście z pracą , ale też z przyjemnościami.
Poniżej wrzucam parę fotek z Rimini, gdzie razem z innymi ludzikami z Technomexu byliśmy w październiku. Po tej podróży mam dziwną awersję do makaronu. Włosi na pierwsze danie jedzą chleb, na drugie makaron, na trzecie makaron i na deser espresso. Może nie jest to najlepszy sposób na odżywianie się, ale z drugiej strony, Włochom chyba dieta węglowodanowa służy. W końcu Mediolan, z jakiegoś powodu, zamieszkuje dużo modelek. W każdym razie w październiku Rimini jest raczej spokojne i gdyby nie my i Alberto Tomba, to Hotel nie miałby za wielu gości. Generalnie cały wyjazd polegał na tym, żeby nauczyć jak najwiecej obcokrajowców korzystać i sprzedawać polsko- włoski sprzęt. O ile włoskie elektrostymulatory łatwo było pokazać, o tyle wciągnięcie ogromnej polskiej wanny do hydromasażu dźwigiem na piąte piętro wymagało już troche wysiłku:) Generalnie zajęcia przebiegały pomyślnie , a wieczorem przy współnych kolacjach każdy kraj pokazywał, że też "Ma Talent" (śpiewy, pląsy, kręcenie talerzem na palcu itd.) W ramach wyjazdu odwiedzilismy też San Marino. Ale, żeby zobaczyć słynne piękne widoki z zamków, musieliśmy... kupić pocztówkę;) Pech chciał, że akurat w dzień naszej wycieczki, San Marino, nawiedziła mgła stulecia. No nic, będzie to pretekst, żeby zawitać tam znowu. Wyjazd do Włoszech uwieczniony został w moim najnowszym dziele filmowym, za który mam nadzieje dostać technomexowego Oscara. (do wglądu w bogatej videotece Anny S. ;) )

English Version (I know, nobody expected that)

Any how, let me just tell You that she was right. Who? You'll ask...The psychic, fortune teller or gypsy lady, what ever You will call her. She told me that I will travel a lot. Somehow it is becoming true. After coming back from Mallorca, then there was some traveling around Poland, then Italy and then even more (see next two posts) :) But let's start with Rimini- nice turistic place next to the Adriatic Sea. We went there for the distributor's meeting.Thanks to us and Alberto Tomba, hotel had some income during the offseason:) We showed italian products and polish bathtubs (after lifting it with the crane on the fith floor- the fire brigade had something to do with that too). We also visited San Marino, but unfortunatelly we have only seen the fog of the century , instead of beautiful views. The hole trip was an inspiration for my latest Oscar Movie - with the working title "Lost in the fog";) - available upon request :)

niedziela, 14 września 2008

Ostatnie wspomnienia z wakacji i znowu...śluby;)


Taka już specyfika naszego klimatu, że jak tylko zrobi się wrzesień, to robi się też zimno. Wtedy można albo włączyć grzejnik, albo spróbować przejrzeć zdjęcia z ciepłych lipcowo-sierpniowych dni, żeby przynajmniej trochę się dogrzać. W każdym razie, w ostatnim wspominkowym poście wrzućmy fotki z Hiszpańskiej Nocy. Nie wnikam jak wyglądają inne nocy Hiszpanów, ale ta była taneczna, rozśpiewana, a gwoździem programu była giętka kobieta
(czyli pewnie u Hiszpanów taka noc zdarza się bardzo często).
Zacznijmu jednak od opisania niezwykłego ślubu i na ślubie skończmy (no nic, takie czasy, że co chwilę kogoś ślub trafia)
W drodze na show (bo tym jest Hiszpańska Noc) wysiedliśmy na chwilę w Palma de Mallorka, żeby zebrać resztę załogi wybierajacej się na przedstawienie. Ponieważ w stolicy Majorki stoi piękna katedra, wysiedliśmy na chwilę, żeby zrobić sobie z nią fotki. Moją uwagę przykuła dziwnie ubrana Panna Młoda i jej...rzymski narzeczony. Trochę ich zdziwiło, że jakaś babeczka z Polski chce sobie z nimi zrobi zdjęcie, ale przystali na moją propozycję. Po krótkiej przerwie, dotarliśmy wreszcie do teatru El Fuero ze śliczną fontanną i ogrodem. Usiedliśmy przy stoliku z Anglikami. Trzeba było omijać tematykę angielskiego jedzenia w naszym hotelu, że na przykład na śniadanie bekon i frytki. A potem się zaczęło... Światła, aktorzy, tancerze, komicy i kobieta guma. Na początku wystąpiło czterech wokalistów w średnim wieku, śpiewajacych z urokiem Julio Iglesjasa. Później było flamenco, tańce brzucha, a nawet hiszpańskie tańce irlandzkie:) Do tego na dokładkę komik, a jako danie główne - kobieta w sieci. Nie muszę chyba dodawać, że były to dość ciekawe akrobacje, które szczególnie podobały się męskiej części publiczności (po występie wzrosło pewnie ich zainteresowanie akcesoriami rybackimi oraz ich wykorzystaniem). Na koniec wielki finał i taraaaa, hiszpańska noc zaliczona ( nie mylić z zaliczeniem w hiszpańską noc ;) )
Po tak niewybrednym żarcie, przejdźmy do tematów bardziej odpowiednich, a mianowicie do pewnej polskiej rodziny. Co tu dużo mówić, wakacje są jeszcze bardziej udane, jeśli na swoim szlaku spotkasz kogoś kto, wymyśli nocne gokarty, zna knajpkę z pokazami Capoeiry (chłopaki wyginające się na parkiecie w ramach pokazu sztuki walki, jako atrakcja równoważna występowi kobiety w sieci) do tego świetnie dogadującego się z Hiszpanami po Polsku, a nie będącego sztabem kaowców hotelu, ale czteroosobową rodziną. Poniżej foteczka z ostatniego dnia. Pozdrawiamy gorąco ze Śląska, jeśli udało wam się trafić na ślad tego wpisu:) Wszystko co dobre, ciepłe, hiszpańskie z niebieskim morzem, szybko się kończy, więc przyszedł również i dzień odlotu. Sikorka wzięła więc swój bagaż i w Poświacie zachodzącego słońca przyleciała do domu:)
The End
Zaraz, zaraz, obiecałam , że wpis zacznie się i skończy ślubem. A więc... poniżej zdjęcie pary młodej, na której weselu byliśmy niedawno. Fotka oczywiście w moim ulubionym stylu, czyli "przekszywiony tort weselny z Państwem Młodym" jako już trzecie takie zdjęcie w kolekcji.
Wszystkiego naj dla Radka i Emilki:)

P.S. Redakcja zwraca się z uprzejmą prośbą o niedopytywanie się o wersję angielską;)














.

sobota, 30 sierpnia 2008

Osiołek, Chopin i droga w dół...


Jak zwykle, trochę wody opłynęło w umywalkach hotelowych na Majorce, za nim Sikorowa kolejny raz siadła przed komputerem w celu wrzucenia reszty zdjęć z wakacji. Ostatni post skończył się na zapowiedziach (w kinie czasem są lepsze od filmu). Wróćmy, więc jeszcze ostatni raz na te plaże i na te hiszpańskie uliczki Majorki...

Po gruntownym, rozeznaniu wyspy, nadszedł dzień na przygodę. Co może być bardziej przygodotwórcze, niż stroma droga do morza? Tak, to będzie cel naszej jednodniowej eskapady. Na wszelki wypadek jednak , gdyby ktoś miał nas oskarżyć, o to że wypożyczamy auto, by się tylko polansować na hiszpańskich drogach, zwiedzimy przy okazji jakieś urocze zakątki.
Z przewodnika wynika, że Valdemosa, to najwyżej położona miejscowość na wyspie i do tego miejsce, gdzie Chopin ze swoją George Sand udał się na wycieczkę życia.
Niestety, mieszkańcy Valdemosy nie przepadali za Fryderykiem i spółką, i z tego co wiem, to chciał stamtąd jak najszybciej uciec. Na pamiątkę tych wydarzeń zrobiłam sobie zdjęcie z głową Chopina (serce w Polsce, głowa na Majorce;) )
Szybki spacer pięknymi uliczkami z doniczkami przybitymi do ścian i dalej w drogę. Po drodze mijalismy fotogenicznego mieszkańca tutejszych gór-osła mrugającego do aparatu. Cel naszej wycieczki zbliżał się z każdym stromym zakrętem. Se calobre, bo o nim mowa to długi na 12 km zjazd serpentynami w kierunku morza. Chwała Panu, że to nie ja byłam kierowcą. Poziom adrenaliny gwałtownie wzrasta, mijając się na takiej wąskiej drodze z autokarem. Już za wczasu należy poskładać lusterka i wyciągnąć różaniec;)
Zjazd prowadził, do tunelu wydrążonego w skale, a ten do położonej między ścianami wąwozu, plaży (kamienistej, bez klapek ani rusz).

Chciałam trochę popływać w okularkach , połowić jakieś skarby zatoki, ale złowiłam tylko... jeszcze jedną parę okularków:)
Z całej wcieczki najbardziej mi się podobało, że jednak pod górkę z powrotem, też będzie autem, a nie przez przypadek pieszo. Tematem ostatniego posta z Majorki będzie hiszpańska noc i super rodzinka (miejmy nadzieje, że napiszę go przed przed Bożym Narodzeniem) ;)

piątek, 15 sierpnia 2008

Topless, Paella i inne pierwsze wrażenia z Majorki


Na czym to stanęliśmy?! Acha, na tym, że po pełnej przygód nocy, poszliśmy wreszcie spać nad ranem. Jesteśmy jednak Polakami z krwi i kości, w związku z tym mimo, że spaliśmy tylko 2 godziny - nie przepuściliśmy śniadania all inclusive. Tego się po prostu nie robi;)
Normalnie nie zawracałabym sobie głowy opisem jedzenia, ale frytki na śniadanie, nie przejdą bez echa. Wszystko za sprawą wszechobecnych Anglików. I tak z mojego apetytu na zakosztowanie prawdziwej Hiszpani, zostało zakosztowanie jajek na bekonie.
Nie poddawajmy się jednak, tam gdzieś na tej wyspie jest na pewno Hiszpania, trzeba tylko wyjść jej na przeciw.
Zacznijmy od plaży, bo najbliżej. Hmmm, tutaj chyba jej nie wiele, ale za to Angielki opalają się topless. Po widoku gołych Anglików w nocy, nie był to już żaden szok. Na szczęście są trzciniaste, czy jakieś takie, parasolki, które pozwalają poczuć się jak na Majorce, a nie jak w Londynie.
Wracając jeszcze na chwilkę do zagadnienia "Topless" czy jak mówią inni "Monokini"- jest to zjawisko bardzo powszechne, zarówno wśród młodych kobiet jak i pań na emeryturze. Ponieważ chcę, żeby mojego bloga można było czytać również przed 23 tą, zamieszczę zdjęcie pań leżących na brzuchu (nie widać również twarzy, więc nie zażądają ode mnie honorarium za sesję plenerową na Majorce)
Gdzie by tu jeszcze poszukać Hiszpani?
Na pewno trzeba będzie pojechać na północ Majorki, żeby zobaczyć przepiękne małe miejscowości położone wysoko w górach, zjechać serpentynami do morza i pohablać po espaniolu. No trzeba będzie, ale może damy jeszcze szanse naszej miejscowości- Magaluf.
Na pewno bardzo hiszpańska jest Paella, czyli takie danie z ryżu i z tym co akurat jest w kuchni.
Wiele razy robiliśmy ją w domu, a przyrządza się ją w następujący sposób:
- kupuje mrożonkę z napisem Paella
-wrzuca na patelnie
- i je;)
Generalnie była szansa na dosłowne zakosztowanie Hiszpani i popicie Sangrią. Mała restauracyjka z miłym kelnerem załatwiła sprawę. Tym razem z talerza nie patrzyły na nas mrożone kawałki papryki, ale jakieś morskie stworzenie. Sangria była przeznaczona dla nas obojga, ale można powiedzieć, że ja się nią bardziej zaopiekowałam;)

Czyli można podsumować, że aklimatyzacja przebiegała pomyślnie.
Wstępne rozeznanie za nami, zwyczaje oraz smak jedzenia miejscowej ludności zaliczone.

Poznaliśmy też pewną przefantastyczną rodzinkę z Polski, z którymi później trzymaliśmy, ale na nich to trzeba poświęcić przynajmniej z pół posta;)

A w następnym odcinku telenoweli przygodowej z Majorki:
zdjęcie z Chopinem, bliskie spotkanie z osiołem i górska droga śmierci prowadząca do morza.

Zapraszamy przed komputery;)

English version

(with a little delay, as usually)


czwartek, 7 sierpnia 2008

Mallorka, extasy and motion, ohohohooo...that's Mallorka!!!


Intro


Majorkaaaa..., Sikorka od wtorka, ouoohhoo na Majorka...lalallaaa!!! (...i układ taneczny...)

Tym oto śpiewającym wstępem, rozpocznijmy relacje z wyjazdu na przepiękną Majorę.

Za nim jednak dream came true, trochę się działo.
Jak przystało na młodych zapracowanych, nie mieliśmy czasu na spokojne załatwianie wyjazdu. Standardowe Last Minute zamieniło się w Last Second. W poleconym przez Jadzię Kubicę (gracias Seniorita) biurze podróży, kupiliśmy w piątek, tydzień na Majorce. Wyjazd we wtorek. Oczywiście dżilion, a nawet dżiliard, spraw do załatwienia przed wyjazdem, jak kupienie: materaca, frisbee, balsamów do opalania i z poświatą; spakowanie, pożegnanie i inne takie zalatanie.

Na szczęście na samolot zdążyliśmy, a samolot zdążył na nas (różnie to bywa z tymi tanimi liniami, kto zna ten wie)

Noc z 29 lipca na 30 lipca

Standardowo nie ruszają mnie loty samolotem, no chyba że istnieje podejrzenie, że pilot ma parkinsona. Rzucał tym małym Boeingiem trochę w górę i trochę w dół, trochę w górę , trochę w dół... a mówiła mama, weź aviomarin...trochę w górę trochę w dół...i już wiem po co te woreczki...trochę w górę, trochę w dół... Na szczęście na takie sensacje najlepszy jest sen, więc...zzz...zzzzz...


30 lipca 4 rano

Ania, pobudka! Wsiadaj do jeszcze bardziej Twojego ulubionego środka lokomocji - autokaru- i do hotelu. Tutaj pierwsza przeszkoda, łup... Twoja misja polega na tym, że masz załatwić najlepszy pokój w hotelu.

Pokój numer 710:
- cieknąca spłuczka
- telefon bez sygnału
- widok na dach głównego wejścia
Liczba uzyskanych punktów za to zadanie: zero.

...Postaraj się bardziej...

W recepcji czuwa Pan z Senegalu, na pewno da się jakoś dogadać (jak po Senegalsku, jest "Tee, daj nam lepszy pokój"?)
Pan z Senegalu pokazuje nam ostatni pokój w całym hotel, magiczny 834.
Ale żeby go zdobyć należy pogadać z hiszpańskim szefem, który przychodzi o 7 rano.
Hmmm, o siódmej rano??? Nie opłaca się spać, może by tak na plażę?!

Na plaży biegający nadzy Anglicy i policja na quadach, szukająca pod leżakami tych, którzy już dawno powinni spać w domu. Do tego Panowie, którzy za pomocą wykrywaczy metalu wynajdowali skarby, zostawione tam w dzień, a to wszystko na tle wschodzącego słońca. Piękny, bezcenny obrazek. No, chyba, że były to majorkańskie przywidzenia spowodowane brakiem snu.

Po tej dziwnej fatamorganie wróciliśmy do hotelu na rundę drugą z personelem hotelu. Tym razem stanęłam na przeciwko Seńora, który powiedział nam...
"-Przyjdźcie za 4 godziny"
A my na to : "-Que??? !@#$%^%$#@" (co w wolnym tłumaczeniu z hiszpańskiego oznacza "Chyba raczy Pan sobie robić pewnego rodzaju żarty"
Rada dla Hiszpanów na dziś: "Nie zadzieraj z głodnym, niewyspanym Polakiem".
Za nim jednak Panowie stanęli na przeciwko siebie jak byki na corridzie, należało postąpić jak nakazuje staropolskie przysłowie:
"Gdzie diabeł nie może tam Babę pośle!"
Panna Sikora, swoim tylko znanym sposobem ( w pełni legalnym) załatwiła legendarne 834:)
Tutaj zostawiam miejsce na pieśni pochwalne na moją cześć, powiedzmy, tak ze trzy linijki, do wykorzystania w sposób dowolny, przez Janka ............................................................................ ......................................................................................................................................................................................
(no dobra więcej, żeby nie brakło;) )

Miło było spokojnie zasnąć w wywalczonym pokoju z:

-idealną spłuczką
-telefonem z sygnałem
-i cudownymi widokami, które w porannym słońcu widać już było z naszego balkonu...

To be continued...


Finally English version

So You can figure out, from the pictures and from the title, that, yes, I've been to Mallorca.
We got this trip, from the travel agency, recomended, by our friend (good choice btw). You could say we picked the offer called "Last Second" and in a big rush, we took care of everything during one day. When You're going to Mallorka, You definitely need to buy an air mattress, suntan lotion and a lot of stuff, which You don't ever use at home and on a vacation it's absolutely "must have". So before we even got on the plane, we had visited the mall and bought it all. Anyhow, talking about the plane, as You know I have been on the plane couple times, going back and forward from one continent to another. But I guess big planes fly more carefully, than those little, crazy Spanish flying monsters. I decided to fall asleep, so the flight attendant won't have to give me the paper bag to hold.
Of course before everything will get awesome, it has to be a little "unperfect" at the beggining. Our "unperfect" means that we got crappy room, with the view on a parking lot and the front entrance. What You need to do, is get down to the lobby and start talking with the Senegal Guy, who will show You the other room. The room was perfect and it had a beautiful view. But to get it, we had to wait for the manager, who will come up at 7 in the morning. Screw it, let's wait those couple hours. At the 4 in the morning, we decide to go to the beach, to watch the sunrise (we knew , that during our stay, we won't ever wake up that early to see it) I gotta say it was a interesting view. Just imagine, that You see couple of naked English guys running along the beach, police on quads checking up on everything, few Spanish men with the metal detectors trying to find something value in the sand and the sunrise upon it all...One of the kind situation;)
Anyway, we got back to the hotel. Of course, the manager, came up to be a "mańana person" and we were "hungry, sleepy, pissed off polish people" - trust me, You don't mess with us at 7 in the morning. But if You think something is impossible to get, sent the women out there, she will get it for You (of course I mean a legal way;) ). So using all my charm and all of my Spanish vocabulary, I got us our perfect room. Finally we could give the last look at the beutiful view from our balcony and fall asleep to dream about, what else Mallorca will bring us soon...