środa, 26 listopada 2008

Ciąg dalszy przepowiedni :)

Jedna wycieczka to nie żadne czary mary, udało się po prostu i tyle. Pomóżmy, więc trochę losowi i nie puśćmy z torbami wróżek.
Akurat tak się złożyło, że Polska odzyskała w 1918 roku niepodległość, a 90 lat później postanowili zrobić z tego długi weekend (z czego oczywiście bardzo się cieszę). Niestety nie wybrałam się z tej okazji pod pomnik nieznanego żołnierza, gorzej, wyjechałam za granicę. Postaram się być bardziej patriotyczna w przyszłym roku. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko dodać , że Czechy też odzyskały niepodległość w 1918 (tylko , że w październiku) i , że oczywiście nie wiem tego z głowy tylko od Pana Google;) Oprócz mojego nadrzędnego celu, jakim oczywiście było porównanie tradycji narodowo-wyzwoleńczych obu krajów, pojechałam tam po prostu , żeby zobaczyć Pragę. Podobno kładzie Kraków na łopatki. Reflektując się za mój brak patriotyzmu- nie potwierdzę tej informacji. Trzeba jednak przyznać, że kraj Knedliczków ma przepiękną stolicę. Uliczki, ryneczki, zameczki i inne bajeczki (jak na przykład Krecik:) ). Jak już wcześniej wspominałam, mam jakieś niezwykłe szczęście do zwiedzania nowych miejsc...we mgle. Pierwszy wieczór w Pradze przywitał nas bowiem mleczną otoczką, z której wyłaniały się powoli kamienice, wieżyczki i most Karola. Następny dzień był już jednak słoneczny i widać było Pragę w pełnej okazałości. Spacerując po deptakach należy szukać, oprócz oczywistych oczywistości jak kamieniczki i kościoły, również prawdziwego uroku Czech jakim jest np. wspomniany już wcześniej Krecik. Ach... jego słynne "Ohjoo"... Kim bylibyśmy dzisiaj gdyby nie on i jego koleżanka Myszka. Oczywiście, nie chce umniejszać Reksiowi, ale Krecik to miał klasę. Obok moje zdjęcie z Krecikiem, które można spokojnie umieścić na tej samej półce, co fotkę z Nelly Furtado;) He, no dobra, trochę mnie poniosło, ale w każdym z nas jest przecież ciągle coś z dziecka. Tym bardziej, kiedy z czystym sumieniem mija się zabytkowe budynki, żeby dojść do muzeum...czekolady:) Mmmmmm, jednak płynie w moich żyłach jeszcze czekolada z Candy Storu i dlatego ciągnie mnie do takich miejsc. Z resztą każdego, ciągnie do miejsc, gdzie można skosztować eksponatu;) Kolejną unikalną rzeczą, którą widzieliśmy, była kapela grająca na moście Karola. Oczywiście ze swoim własnym Jozinem z Bazin, który grał na tarce. Wrzuciłam im kasę, ale chyba źle przeliczyłam walutę, bo przestali grać jak tylko to zrobiłam. Jednak, żeby nie było, że w Pradze oglądałam tylko same pierdoły, wrzucę zaraz parę fotek, miejsc bardziej znanych niż muzeum czekolady. Zdjęcia Pałacu, Złotych Uliczek i muzeum... zabawek:))) Wierzcie, zwiedzanie monumentów jest super, ale należy je mieszać z alter-atrakcjami. Po za tym np. zawsze jest fajniej mieć zdjęcie z Lordem Vaderem, niż go nie mieć ;) Jeśli chodzi o Złote uliczki to jest to miejsce, gdzie człowiek może poczuć się wielki, nawet jak ma 164 cm.
Ale wracając na chwilę do muzeum zabawek, to każdy znalazł tam coś dla siebie, budząc w sobie wspomnienia z dzieciństwa. Oczywiście szał zrobiły kolejki i Christmas Barbie z mega za krótką spódniczką. Generalnie Praga zaliczona, jej standardowe i mniej standardowe atrakcje uwiecznione na zdjęciach. Wydawać by się mogło, że misja spełniona, ale po powrocie dowiedzieliśmy się, że nie widzieliśmy chyba najważniejszej alter-atrakcji Pragi- muzeum sexu...





p.s. Na koniec polskiej wersji, coś co się podoba nawet facetom w muzeum zabawek - Świąteczna Barbie;)






English Version


(just because I've seen on my visitors map, that there are 3 little stars on the US map and one from Greece- sorry Dimitra, I don't speak greek yet:) )

Anyhow, like I said, the fortune teller told me that I will travel a lot. But maybe it was just her good-fortune-teller-luck and the trip to Italy was first and the last one. I decided to help a little bit, so I visit Czech on our long weekend. They say Prague is better than Krakau. Whatever...they're all good and You have to visit both. When we came, the Prague was covered with the fog and during our evening walk we sudennly discover that we are on the Chareles Bridge. The second day was really sunny, so we had a chance to see the city and its beauty. Of course beside everyone's favorite things to see, like castles, bridges, there is also what I want to see, like chocolate and toy museums. Yes, I have this chocolate passion from the candy store, since I have chocolate instead of blood in my veins. On the pics , you can also see me and Krecik (which is famous Czech cartoon )Another awesome thing was the "Bridge Band" (I threw them some money and they stopped playing - probably it was just not enough euros ;) ) You can see me also on a cute street, called Golden Streets, where You can feel tall even if You're not. Last but not least, that's me with Janek and me with Lord Vader- You should be able to know who is who ;) What we did not visit, and we regret, was museum of ...sex...I guess we need more luck next time:)

P.S. Ok, as a dessert let me put one of my favorite pics called "What a woman really wants";)



środa, 19 listopada 2008

A wróżka ostrzegała...


... no tak, powiedziała, że będę dużo podróżować. Ja tam nigdy za bardzo nie wierzyłam we wróżki, chyba, że w te które amerykańskim dzieciom dają dolara jak im ząb wypadnie. W każdym razie tej to będę musiała wysłać kartkę na święta, bo jest dobra w swoim fachu:) I tak podróże związane są oczywiście z pracą , ale też z przyjemnościami.
Poniżej wrzucam parę fotek z Rimini, gdzie razem z innymi ludzikami z Technomexu byliśmy w październiku. Po tej podróży mam dziwną awersję do makaronu. Włosi na pierwsze danie jedzą chleb, na drugie makaron, na trzecie makaron i na deser espresso. Może nie jest to najlepszy sposób na odżywianie się, ale z drugiej strony, Włochom chyba dieta węglowodanowa służy. W końcu Mediolan, z jakiegoś powodu, zamieszkuje dużo modelek. W każdym razie w październiku Rimini jest raczej spokojne i gdyby nie my i Alberto Tomba, to Hotel nie miałby za wielu gości. Generalnie cały wyjazd polegał na tym, żeby nauczyć jak najwiecej obcokrajowców korzystać i sprzedawać polsko- włoski sprzęt. O ile włoskie elektrostymulatory łatwo było pokazać, o tyle wciągnięcie ogromnej polskiej wanny do hydromasażu dźwigiem na piąte piętro wymagało już troche wysiłku:) Generalnie zajęcia przebiegały pomyślnie , a wieczorem przy współnych kolacjach każdy kraj pokazywał, że też "Ma Talent" (śpiewy, pląsy, kręcenie talerzem na palcu itd.) W ramach wyjazdu odwiedzilismy też San Marino. Ale, żeby zobaczyć słynne piękne widoki z zamków, musieliśmy... kupić pocztówkę;) Pech chciał, że akurat w dzień naszej wycieczki, San Marino, nawiedziła mgła stulecia. No nic, będzie to pretekst, żeby zawitać tam znowu. Wyjazd do Włoszech uwieczniony został w moim najnowszym dziele filmowym, za który mam nadzieje dostać technomexowego Oscara. (do wglądu w bogatej videotece Anny S. ;) )

English Version (I know, nobody expected that)

Any how, let me just tell You that she was right. Who? You'll ask...The psychic, fortune teller or gypsy lady, what ever You will call her. She told me that I will travel a lot. Somehow it is becoming true. After coming back from Mallorca, then there was some traveling around Poland, then Italy and then even more (see next two posts) :) But let's start with Rimini- nice turistic place next to the Adriatic Sea. We went there for the distributor's meeting.Thanks to us and Alberto Tomba, hotel had some income during the offseason:) We showed italian products and polish bathtubs (after lifting it with the crane on the fith floor- the fire brigade had something to do with that too). We also visited San Marino, but unfortunatelly we have only seen the fog of the century , instead of beautiful views. The hole trip was an inspiration for my latest Oscar Movie - with the working title "Lost in the fog";) - available upon request :)