poniedziałek, 16 lutego 2009

Szwajcaria- noch ein mal...

Tym razem relacja z kraju scyzoryków, nie będzie zawiera mrożących krew w żyłach opowieści o lotach samolotem, bo nauczona wydarzeniami ostatniego razu, pokonałam trasę do Szwajcarii i z powrotem - samochodem:) Oczywiście przy takiej pogodzie jazda samochodem to też przygoda, ale dzięki cudownemu specyfikowi jakim jest aviomarin, mało rzeczy się pamięta. Kojarzysz tylko, że wsiadasz do samochodu, że masz chęci wspierania w trudach eskapady współpodróżników, że zaraz poopowiadasz fantastyczne historyjki ze swojego życia, a potem, mija pół godziny i Aviomarin zaczyna działać. Poduszeczka, kocyk i...budzisz się w Księstwie Liechtenstein:)
Zatrzymaliśmy się, żeby sprawdzić czy jakiś z królewiczów jest warty naszej uwagi, bo jest to prawdopodobnie jedna z ostatnich szans zostania księżniczką. Na widokówkach ewidentnie widać (bo królewicze są na widokówkach), że byłoby to prawdopodobnie zbyt duże poświęcenie. Mam nadzieje, że ostatnie zdanie nie spowoduje konfliktu dyplomatycznego między naszymi krajami.

Przy okazji, oczywiście, biję się w pierś , za takie opóźnienie w aktualizowaniu bloga. Powiem szczerze, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.

W każdym razie, jak już przetoczyliśmy się przez te wszystkie granice, gdzie już nikt nie mówi "Passen bitte" dotarliśmy do Zurychu. Głównym celem było sympozjum neurorehabilitacyjne. Spokojnie, nie będę przybliżać tematyki całych 3 dni. Napiszę tylko, że Stuart Malutki testował pierwsze Lokomaty. Patrz fotka poniżej:)

Generalnie wróciły czasy studenckie, kiedy to siedziało się na wykładach i tak jak było w moim przypadku uważnie ...rysowało:)Na szczęście w programie, znalazło się również miejsce na rozrywkę. Było zwiedzanie zamku, pieczone kasztany i rozwiązywanie zagadek. Do tego każda babeczka dostała różę, żeby jej zrekompensować fakt, że w walentynki była daleko od domu. Mimo, że wolałabym tego dnia być pewnie na romantycznej kolacji, to pocieszał mnie fakt, że nie każdy w walentynki strzela z armaty i gotuje w średniowiecznej kuchni (no dobra, w pierwszym przypadku nie było kul, a w drugim jedzenia- ale i tak było fajnie)
Jeśli chodzi o podróż powrotną, to można powiedzieć , że świadomie brałam w niej udział, bo brakło mi prochów aviomarinowych.

C.D.N...

English version

Yes, yes, I know. I'm not trying hard enough to keep everybody updated, of what's new and exciting in my polish little world. This time I got out of it again and I went for a little trip to Switzerland. This time we went by the car. I had my lesson before, if it comes to flying to Switzerland. Anyhow, I just took some pills, so I won't have motion sickness. I fall a sleep and I woke up in Liechtenstein :) We had to find out if there is a chance to get married with the prince, to become a princess. After seeing the royal family on the postcard, we decided, that we can easily continue our trip;) The prince was married and not our type:) Anyhow, we finally got to Zürich, for the Symposium. It was all very interesting, especially the fact that Stuart the Little was testing the first Lokomat:) Beside the serious part of the symposium, there was also some entertaining. We had a social event- the trip to the castle. It was on walentine's day and I felt bad that I'm not on a romantic dinner back home, so to cheer me up, I thought that a least I can do something interesting on that day, like shooting from cannon or cook in the Medieval Ages kitchen:)
While the trip back home, I felt more concious, cause I run out of those magic pills for motion sickenss. Anyhow the trip was really nice and I hope I will come back there... to be continued...