środa, 25 marca 2009

A w kraju Zima rules...

Nie ma co siedzieć, jak tyle jest jeszcze do zobaczenia. Czasu mi na to wszystko braknie, albo przynajmniej zimy. W związku z powyższym należy jak najszybciej wybrać się znowu na narty, bo mimo, że wiosna wali drzwiami i oknami do Szwajcarii, to do Polski jeszcze jej daleko. Dlatego, jak tylko przyjechałam, wzięłam buty, narty i kijki na wycieczkę do Korbielowa. Wprawdzie był to jednodniowy wyjazd, ale zawsze wyjazd. Wróciłam ze Switzerlandu w sobotę pod wieczór, więc żadna siła nie była w stanie mnie rano w niedziele wcześnie wyciagnąć z łóżka. W związku z czym wyciąg na Pilsko zobaczył mnie dopiero o godzinie 13.00. Z resztą kto lubi stać w kolejce, to zapraszam rano, a kto lubi jeździć, to taka pora jest idealna. Niedzielni narciarze schodzą już powoli do swoich aut, żeby jeszcze się chwilę wybyczyć w domu wieczorem, a urlopowicze zmierzają na upragniony obiadek. Na szczycie Pilska było mgliście i wietrznie, więc po pokonaniu wszystkich orczyków na szczyt, zjechaliśmy na sam dół, gdzie było trochę spokojniej, by tam delektować się zjazdami na śnieg i życie. Nauczeni doświadczeniem wypożyczyliśmy kaski. Jak zwykle się przydały, bo chyba ze 3 razy, przy zamykaniu krzesełka, przywaliłam pałąkiem w głowę;) Na pierwszym zdjęciu - "Ania w kasku czyli mrówka Zet".
Potem chwila relaksu w chatce, przy kominku, żurku, herbatce i chlebie ze smalcem, oczywiście nie spuszczając wzroku z nart wbitych w śnieg za oknem. Najgorsze było to, że tak jak na początku przeszkadzała nam mgła, wiatr, muldy, to potem z minuty na minutę byliśmy mniej marudni i zabawa zaczynała wciągać coraz bardziej. "Kto pierwszy przy tamtych drzewach" i "Nie masz ze mną szans" i coraz trudniej było pożegnać się ze stokiem, ale nic to, jutro do pracy, więc trza zrobić ostatni wdech świeżego zimowego powietrza i do domu. Po ostatnich prognozach mówiących, że jednak 21 marca nie oznacza wiosny, planuję kolejny wyjazd, bo zima daje mi ostatnią szansę na pełne wykorzystanie niebieskich atomików...

English

You can't sit at Your house, because the world is just to big and You won't have enough time to see it all. So just after the visit in Switzerland I went for a one day skiing. Of course after this exhausting week, nobody could get me out of the bed too early, so we got to our destination around 1 P.M. I know, You usually should be there really early, but let's put it that way, nobody likes to stand in line and when You are really late You don't have too:) Anyhow, we had enough time to ski, to whine about condition (wind, fog etc.), to enjoy the fireplace and good food, to stop whining about the condition , to start to race and to be sorry that we need to go home. But according to the latest weather forecast, the winter is back. So I have my very own last chance to be even sick of neverlasting winter or to really make the best use of my awesome blue Atomic pair of skis...

piątek, 20 marca 2009

Przygoda z Alpami i Lokomatem w tle c.d...









Pewnego dnia wstałyśmy rano, a tu taki widok z okna na Alpy, że hej.
Zrobiłam zdjęcie, trochę wykadrowałam i już wygląda jakbym miała 10 minut do Mont Blanca.
W rzeczywistości mam trochę dalej, ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, co my tu robimy po za oglądaniem Alp:)

Po pierwsze jesteśmy na misji odkrycia szwajcarskich sekretów rehabilitacji na Lokomacie dla dzieci, będąc jak dwa szpiegi z krainy pierogów, a po drugie wybijamy im z głowy stereotypowe zdanie: "Jedź do Polski, Twój samochód już tam jest". To, że my mamy wyrobione zdanie, na temat Rosjan, że piją więcej niż my i, że każda Niemka ma na imię Helga, to nie znaczy, że Szwajcar w moim pobliżu ma się bać, że mu podprowadzę Lokomat...Chociaż, pewnie przy dobrej organizacji, byłoby to pewnie możliwe;)

W każdym razie, pokonując wszystkie stereotypy, zaprzyjaźniliśmy się z terapeutami pracującymi w klinice.
Na zdjęciu od lewej Tabea, Angie, Ewa, Andreas i Ja. Dorzucam jeszcze fotkę Sabriny, rudowłosej Niemki.
I tak w kraju neutralności, stworzyliśmy bardzo udaną międzynarodową współpracę.
Dodatkowo, dla scalenia relacji międzyludzkich, na pożegnanie i aby najłatwiej trafić do serc, wykorzystaliśmy trasę przez żołądek. Na nasz ostatni dzień, własnoręcznie...kupiłyśmy ciasta. Udekorowałyśmy je marcepanowymi marchewkami i różyczkami. Do tego dorzuciliśmy ramkę ze wspólnym zdjęciem z Lokomatem... i jak tu nie lubić "tych dziewczyn z Polski":)
W tym miejscu jeszcze raz wielkie Danke sehr dla całej gromadki terapeutów za tak ciepłe przyjęcie. Jesteście bardzo mile widziani w Polsce, i dajcie nam szansę - przyjedźcie autem, zobaczymy co się stanie,a nuż wszystko będzie ok;)



English

One day we woke up and this what we see - awesome view on the Alps. So I took a picture, changed it a little bit in Photoshop and here you got-the pic like we would be 10 meters from Mont Blanc;) But, of course, we are not just here to sit and watch the Alps, we are here because...hmmm...eee...oh yeah right...to work and learn;) So let's just sumarize, what was this week all about. First of all we were on the mission to get to know, as much as we can, about the Swiss way of working with Pediatric Lokomat;) and also try to get rid of the sterotypes about polish. Hopefully we menaged this, even if we have our own stereotypes of other countries. But, enough of that, after all we are in neutral country.
Let me instead of that, put the pic of as all and one of Sabrina - the girl from Germany. Of course the best way of saying bye and getting to others hearts, is the way thru stomach. So on our last day, by our self...we bought the cakes:)
Decorated them with carrots and roses and added a little "thank you" picture and hopefully, they will remember from now on that polish people are awesome and maybe try to take the car with, while going to visit them in Poland;)

P.S. Once again HUGE THANK YOU for everything to the KISPI team :)

wtorek, 17 marca 2009

W kierunku Pani Wiosny;)

Sikorki na ogół nie zmieniają miejsca pobytu w zależności od pory roku. Bywa jednak, że wyskoczą za ocean w lato lub zimą przelecą kawałek do jakiegoś neutralnego kraju. A tam proszę, wiosna w pełni. W Polsce, zbiera się i zbiera i jakoś nie może zebrać się do kupy (chociaż akurat kup, to nie brakuje jak schodzi śnieg).
No więc, piszę dziś do was z małego domku obok swego rodzaju "Kliniki w Schwarzwaldzie" tylko, że znajdującej się w Affeltorn.
Miejscowość również, znajduje się we wspomnianym już wcześniej neutralnym kraju, 45 minut od Zurychu. Jesteśmy tu oczywiscie na bardzo ważnej misji ratującej świat, ale po za tym to staramy się również wdychać niedalekoalpejskie powietrze, zastanawiać czemu owce noszą dzwonki i czemu oni mają dwa kucyki, basen z pestek czereśni i piłkarzyki na każdym pietrze, a my nie:)...a oni, to Centrum Rehabilitacji Dzieci...
Krokusy rosną, kucyki biegają, a my wkręcamy się w klimat Heidi, z Lokomatem w tle...
To tyle, na rozgrzewkę...ale, jak wywiad polski zbierze wiecej informacji, na pewno się tym podzieli z resztą świata...


English

During the summer I used to visit USA a lot, now during the winter time, it came up I'm really into Switzerland somehow. Poland is being almost done with winter, but Swiss has a spring.
We have visited, as a part of my work, the clinic in Affeltorn, near Zürich. So far, we know that, it is an awesome place, with great staff and they have a lot of cool things here. Let's just take those examples: a swimming pool with cherry seeds, alpine fresh air, sheeps next door and of course Lokomat for kids. Anyhow, we live in a little house, ten meters from the clinic and we are felling like a part of a huge rehabilitation family:)

Ok, this was just a short introduction to the sytuation, but hopefully, soon I can show You more...
To be continued...

czwartek, 12 marca 2009

Tego się nikt nie spodziewał...:)


To znowu ja:) Tak jest, obiecałam poprawę i tego się trzymajmy. Przecież życie jest tak pełne wydarzeń, że można pisać o wszystkim i często... nawet o zakupie pralki (o czym wspominałam w zeszłym roku)
Zacznijmy od tego, że tak się składa , że mój brat jakieś 3 tygodnie temu obchodził urodziny. Nie była to jednak zwykła data. Skończył bowiem 23 lata. Jest to tak ważna dla niego liczba, że hej. Nie będę pisać dlaczego, bo kto zna ten wie, a kto nie wie niech się domyśli (choćby z fotki)- dalej jestem fanką, robienia tortów, ale to dzieło mojej mamy, bo na płaszczyźnie cukiernictwa też się obijam)
Z innych ciekawych ciekawostek, Janek, mistrz sushi, kolejny raz pokazał, że na polskim stole może pojawić się coś więcej niż tylko schabowy z kapustą. Na dowód tego, zamieszczam fotkę z jego dziełem. Informacja dla przyszłych lub obecnych amatorów Sushi: składniki kupować w Bomi, rybę surową w Makro, a przepis z YouTube:)
Ogłoszenie drobne: "Chętnie damy się zaprosić, na kuchnie meksykańską:)"


English

Nobody, expected another update of the blog in such a short time. I promissed to not forget about doing it and I'm about to keep it runing:)
Anyhow, You can always talk about your life, it is always giving You interesting topics. So let me mention about the fact, that my brother lately had his birthday. But it was not just ordinary date. This time he has finished his 23rd year of life. This number is quite important. If You don't know why, check the first pic:)
We also had a little sushi party going on. So I have some clues for those, who would like to try to make one. Let YouTube guide You;)
Now we are waiting for some one to invite us for mexican food:)Anyone interested???...;)

To be continued...