wtorek, 14 lipca 2009

Z bratowego punktu widzenia - cz. 11

Każdy kolejne wakacje w Stanach powinny się czymś różnić, powinny rozwijać. Głownie z tego powodu zdecydowałem się nie wracać do Denny’sa i Sundary (pozostałe to nienawiść do Denny’sa i nienawiść do odległości do Sundary), a spróbować sił w Pizza Pubie.

Dziś trochę o tym miejscu, bo o opowiadanie i pisanie o Polynesianie męczy mnie równie bardzo, co kawały o Sosnowcu. Pizza Pub, co z angielska oznacza Pub Pizzeria, jest w przeważającej części zamerykanizowany, choć nie brakuje też wschodnioeuropejskich wątków. Z nimi na szczęście mam mało do czynienia, bo skupiają się one głównie w kuchni, z dala ode mnie. Poza mną, jest jeszcze dwóch kelnerów z Bułgarii, ale z nimi można porozmawiać o czymś więcej niż tylko pogoda, w czasie Present Simple. Rozmowa z Rosjanami zwykle wygląda jak tajemne spotkanie z wymianą równie tajemnych dokumentów. Najpierw po cichu podchodzą od tyłu i podają hasło: ty gawarisz pa russki? Gdy odpowiesz nie, wtedy na ich twarzy pojawia się zawód – muszą odkurzyć swój angielski. Dalsza rozmowa składa się ze standardowych elementów – ile zarabiasz, czy możesz jeść za darmo, czy masz drugą pracę. Gdy uzyskają odpowiedź, w ciągu sekundy znikają, bezszelestnie. Jak gdyby żadna konwersacja nie miała miejsca.

Poza kilkoma kucharzami, większość pracowników to Amerykanie. Znajdzie się też kilku Meksyków, Amerykano-Polka, czy właściciel Serb. Chciałbym coś o nich napisać, ale wystarczy jedna złośliwa uwaga i mogę źle skończyć. 2 lata temu po każdym krytycznym poście na blogu napotykały mnie jakieś podejrzane, nieprzyjemne przygody. W tym roku wolę nie ryzykować. Miałem zresztą już wrażenie, że zaczynają się na mnie mścić na zapas. Drobne szczegóły związane z grafikiem, głośne zwracanie uwagi za niewielkie niedociągnięcia i brak pochwał za dobrze wykonywaną pracę (wiem, że dobrze, bo klienci mogą wyrażać swoje opinie na specjalnych kartach komentarzy) sprawiały, że pomyślałem sobie to, co każdy Polak po niezdanym egzaminie z prawa jazdy. Uwzięli się na mnie! Kilka ostatnich dni przekonało mnie jednak, że to tylko moja wyimaginowana opinia. Okazało się, że moi przełożeni to całkiem sympatyczni ludzie, tylko wcześniej potrzebują dnia wolnego.

Nasi klienci są mniej wymagający niż ci z Sundary. Tu pizza nie musi uzdrawiać duszy i przywracać równowagi ducha. Nie wymaga się też ode mnie, żebym mówił do gości jak do brytyjskiej królowej. Tu ludzie przychodzę żeby się najeść.

Skończył mi się już chyba okres, w którym działa szczęście debiutanta i ostatnio wszystko bardzo znormalniało. Zniknęły nastoletnie fanki, a coraz więcej jest klientów, którym po prostu przynoszę jedzenie. Od czasu do czasu zdarza się ponadprzeciętnie sympatyczny stolik, taki jak ten sprzed kilku dni. Wtedy to pewna rodzina pod wpływem jednego z show (showów?), który oglądała tuż przed kolacją, nadała mi nowe imię, które sam sobie mogłem wybrać. Przez 40 minut byłem Jordanem! Wczoraj też miałem mój pierwszy tzw. mistake, czyli pizzę, która nie spełniała wymagań klientów. Niestety musiałem akurat trafić na bliskich przyjaciół mojego głównego szefa. Na moje szczęście byli bardzo wyrozumiali i skończyło się na całkiem przyzwoitym napiwku.

Piszę tego posta w święto narodowe Francji, ale na chwilę chciałbym wrócić do 4 lipca, czyli amerykańskiego Dnia Niepodległości. Po raz pierwszy w ostatnich 3 pobytach w USA, miałem tego dnia wieczorem wolne i mogłem świętować niepodległość Stanów Zjednoczonych oraz moją niepodległość od pracy. Na szczęście kosmici tego dnia nie atakowali, a jedynymi święcącymi obiektami na niebie były sztuczne ognie. Światełko do nieba, Sylwester, czy otwarcie 14. Reala w Warszawie razem wzięte wyglądałoby przy tym, jak wystrzał kapiszona. Ci Amerykanie to jednak potrafią świętować. Polskie święta narodowe polegają głównie na 4-godzinnych przemarszach, męczeniu młodych harcerzy stojących nieruchomo przy pomniku w rogatywkach, które odcinają dopływ powietrza do mózgu i wysłuchiwaniu ludzi w krawatach. Dobrze, że odbywa się to w TVP lub TVP Polonia, które szybko można zmienić. Polacy tak się szczycą tym, że szanują historię swojego kraju, ale dla większości 11 listopada to tylko dzień wolny od pracy. Tu ludzie rzeczywiście doceniają to co kraj dla nich zrobił i potrafią swoje uwielbienie do narodu odwzajemnić. Może i sztuczne ognie w barwach amerykańskiej flagi, czy nastrojowe piosenki z filmu Pearl Harbor odgrywane w czasie spektaklu były kiczowate, ale hymn odśpiewany przez kilkuset ludzi, stojąc jak na podium olimpijskim, z ręką na sercu, był całkiem prawdziwy.

czwartek, 9 lipca 2009

Kolejny sezon rozpoczęty...

Rok temu, pamiętnego dnia 8.06.2009, kiedy to Niemcy starli się z Polakami na zielonej murawie, Kubica parł do przodu w swym bolidzie, a Anna i Wojtek nic sobie z tego nie robiąc rzekli sakramentalne "I do", rozpoczęli w moim życiu sezon wesel. Wcześniej, przez 25 lat nie dane mi było być na żadnym, więc byłam wtedy szczególnie przejęta. A tu ni stąd ni zowąd, jestem już po 4-tym, a za miesiąc piąta balanga w stylu "Kawiarenki", "Biały Miś" i "Cudownych rodziców mam". Ale za nim rozpiszę się o weselnych harcach, należy też wspomnieć, że inny "sezon" się zakończył...
...Półtora roku temu, pomalowałam, umeblowałam i upiększyłam mój pierwszy pokój. Z namaszczeniem wybierałam Beddinge i Anebodę (słowa sofa i szafa, nie oddają w pełni zaangażowania emocjonalnego, które towarzyszyło mi przy kasie w Ikei). Teraz przyszedł czas na opuszczenie mieszkanka, zwanego potocznie "79". W tym miejscu wielkie "Thank You", dla mojej współlokatorki Zguby za ten super rok, który wprowadził wiele fajnych zmian i nie zawierał, żadnej kłótni o niewyrzucone śmieci czy za głosną muzykę:) W nowym gniazdku Sikorki, nie ma niestety miejsca na Beddinge, więc gdy udało mi się znaleźć dla niej piękne miejsce w górach, konkretnie w domku w Węgierskiej Górce, byłam tym bardziej zadowolona. Resztę sierotek mebelków wzięłam do nowego mieszkania.

No, ale dobrze wracając do tych chwil, które coś zapoczątkowują, a nie kończą, to po weselu Ani i Wojtka, Miśka i Sabiny, Radka i Emilki, przyszedł czas na Rafała i Karolinę. Ceremonia zaślubin miała odbyć się w Pile w sobotę, więc idealny plan zakładał, że w piątek należy wpaść jeszcze do Agnieszki (na fotce) i Macieja (Boże, koncert życzeń mi się tu zrobił, tyle tych par), którzy mieszkają pod Poznaniem. No i z prostej uroczystości, zrobił nam się długi weekend.
Aga i Maciek, przeszli już przez największe piekło remontowe, więc mogliśmy podziwiać "extream make over" ich mieszkania. Z Agnieszką oczywiście przeprowadziliśmy niekończące się ploteczki i podejrzewam, że gdybym przyjechała na tydzień i tak nie poruszyłybyśmy wszystkich tematów.
Aguś, pozdrowionka i do następnych odwiedzin. Tym razem zapraszamy na przepiękny Śląsk, mlekiem i miodem płynący.
Mijając piękne polskie łąki i pola, dotarliśmy wreszcie do Piły. W hotelu Pani zapytała, na jakie nazwisko jest rezerwacja. Czy na Aneta Sikora? Na to ja do niej: "Nie, na Anna Sikora, tak jak ma Pani na identyfikatorze!?!". Niesamowite, spotkałam swojego klona nazwiskowego. To tak, jakby człowiek spotkał swoją siostrę bliźniaczkę, albo jakby ktoś obcy, podawał się za mnie w Pile. Zagęszczenie Ań Sikor, nie powinno być jednak za duże, bo to grozi zagładą wszechświata. Śmiałam się nawet, że na weselu mogę być tylko do 22.00, bo potem wg grafiku mam zmianę w recepcji;)
W każdym razie, dojdźmy wreszcie do Państwa Młodych. Ślub był super, a po wyjściu z kościoła udało mi się nawet strzelić fajną fotkę, jak ich obsypujemy artykułami spożywczymi w postaci ryżu, płatkami róż i kasiorą. Wesele odbyło się w ośrodku w sosnowym lesie, nad jeziorem. Mimo, że na początku nikogo tam specjalnie nie znałam, to po 10 minutach czułam się jak u cioci na imieninach. Może dlatego też, że wcześniej co po niektórych spotkałam u fryzjera w Pile. W końcu, Ci co byli ze Śląska musieli na "chybił trafił" wybrać fryzjera przez internet, a ponieważ tylko jeden w Pile ma stronę internetową, before party odbyło się już tam. Właściwie na czas imprezy weselnej, dostałam tylko jedne zadanie: "Nie złapać bukietu". Niestety nie powiodło się. On po prostu był tak blisko, że nie mogłam się opanować, a lata gry w dwa ognie okazały się przydatne, bo przykleił się do mojej ręki szybko i sprawnie. Niektórzy nawet mówią, że to taka prolongata chwytu ze ślubu Ani i Wojtka. Jankowi pozostało tylko, przyczynić się do tego, żeby krawat również znalazł swojego adresata, co nie było chyba zbyt trudne, bo kawalerowie niechętnie po niego sięgali. Potem było kilka konkursów w ramach, których Pan Młody zastanawiał się czy to na pewno kolano jego narzeczonej, a ona czy to jego pępek, ja gwizdałam z bułką tartą w ustach, a potem tańczyliśmy w "Tańcu z Gwiazdami". Efektem naszych starań w konkursach były 2 butelki wódki i płyta zespołu weselnego "Trans" z autografami:) Po fantastycznie przebalowanej nocy, trochę spóźniliśmy się na poprawiny. Wstaliśmy o 13.30:) W ramach dnia drugiego był grill, spacery nad jezioro, no i porządny żurek:) Jednym słowem wesele jak się patrzy. Panna Młoda przepiękna, Pan Młody dbający o wszystkich gości i niesamowicie rodzinna atmosfera. W ramach poprawin bracia Pana Młodego wyciągnęli gitarę i wraz z nim, swoimi niesamowitymi głosami dali popis, wciągając w śpiew resztę gości. Z resztą jest się czym chwalić, jeśli odziedziczyło się talent po ojcu śpiewającym w "Śląsku". W każdym razie było na prawdę idealnie i każdemu życzę takiej imprezy z okazji włożenia na palec GPS-a.
Na koniec jeszcze dwa słowa o moim hobby zwanym "Cutting- Wedding-Cake-Rotate-Picture". Czyli w wolnym tłumaczeniu, kolejne zdjęcie które zrobiłam Państwu Młodym w czasie krojenia tortu (zdjęcie koniecznie musi być lekko przechylone). To już 4 do kolekcji i mając nadzieje, że jestem jedyną osobą na świecie z takim hobby, myślę, że mam szansę ustanowić rekord świata w ilości takich zdjęć:)
Droga powrotna do domu była bardzo szybka, dopiero co zamknęłam oczy, a tu już Janek parkuje nasz samochód w Katowicach;) Po prostu teleportacja, tylko że nie dla kierowcy...;)

English Version coming ...

In everyone's life, there are stages, which are starting and the ones that are ending. Previous year I was renting an apartment with my friend Magda. Now came the time to move out. I couldn't take all the furnitures to my new place, so I was really happy that I found a new home for my sofa. When over a Year ago I was buying it, it was such a big deal, because I was creating my own room. The way I wanted. And now is the time to say goodbye and thank You to my roommate, who I didn't argue with at all and had some great moments in the apartment called "79". Anyhow the new stage of life begins also for my friends. Agnieszka and Maciej moved to they renovated apartment, Rafał and Karolina got married. This two things were going on lately. We visit the first couple on our way to the second one's wedding. I haven't seen Agnieszka for a while, so of course we had million things to talk about. Then the wedding, was really great. In a lovely place in the forest, next to the lake. When we were checking in, it came up, while we talked with the lady from the front desk, that, her name is Anna Sikora. How weird. It's almost like I would meet my twin. I wanna fell special and than You find out Your not the only Anna Sikora in the world. Anyhow again, like it was Year ago, while the reception, I cought the veil. They say I prolongate my chances to get married. So Janek had to cache the groom's tie, again;) After that we took part also in some other contests, like e.g. dancing contest, winning altogether two bottles of vodka and the wedding band CD with the autographs. The next day, we woke up kind of late- 1.30 p.m., so we were a little bit late for a barbeque-after-wedding-party.
It was also awesome: meet, fresh air, alcohol and singing. What You can ask more. Two little brothers of the groom brought the guitar and made a good show. No wonder they are so talented, their father was a singer in a famous folkloristic group called "Silesia". My father, when he was young, also wanted to join this group. He even got in, after a lot of different tests, but when they told him, he can be a part of chorus, not a soloist, he was not interested anymore:) As my souvenir from the weddings, I took as usually a photo of a weeding cake. Now I have a collection of
"Cutting- Wedding-Cake-Rotate-Pictures" and I'm probably only one person in the world, who has a hobby like that. Unless other Anna Sikora does the same...;)