poniedziałek, 21 września 2009

Za oknem jesień, a na blogu ciepło...

Kolejny sprawny komputer, to już na szczęście mój własny. Jest kilka rzeczy w życiu, które są pewne, m.in. podatki i serwis Sony;) Dołożyli nawet szmatkę do wycierania gratis, bo pewnie byli załamani opalcowanym monitorem. Będąc, więc wreszcie w jego posiadaniu mogę dokończyć swoją egipską historię. Za oknem zimno, więc troszkę tu nagrzejemy.
Za nim to jednak zrobię muszę przyznać, że mój brat rzeczywiście ma talent (kto by pomyślał). Ostatni wpis świadczy o tym, że gdyby nie to, że akurat w Wisconsin szukali kelnera i ratownika, to skończyłby w Chicago Tribune. Na szczęście ciągle ubarwia mój blog i to za darmo:) Ponieważ w tej chwili jest gdzieś w stanie Illinois, próbując zrealizować liczne zamówienia swojej rodziny na cuda z zza oceanu, ja nadrobię swoje zaległości...
Jak się okazuje, nie samym narzeczeństwem żyje człowiek, ale i...wycieczkami do starożytnych świątyń. Jak już pisałam, Janek najgorsze miał już za sobą (oświadczyny;)), ja natomiast jeszcze nie. O godzinie piątej rano, czekając na autokar pomyślałam, że nie do końca wszystko gra. Na ogół choroba lokomocyjna zaczynała mi się dotąd po wejściu do autokaru, a nie przed... Słynna zemsta faraona nadciągała...Co ja mu u diabła zrobiłam, żeby się tak mścić. No nic, okazuje się, że polskie bakterie nie bardzo lubią się z egipskimi, a potem to już tylko kierujesz się do toalety w linii prostej nie zważając na przeszkody, takie jak stoliki w restauracji czy panią pobierającą haracz przed wejściem. Jednak egipskie klątwy nie zepsuły mi wyjazdu, o nie. Po pierwszej pomocy udzielonej mi przez połowę autokaru, byłam gotowa stawić czoła tym wszystkim strasznie starym budynkom. Zaczęliśmy od świątyni w Karnaku. Z tego co pamiętam, to chodziliśmy dookoła skarabeusza 7 razy, dotykaliśmy kobry w skale i oglądaliśmy obelisk, który przytaszczyła tam Hatszepsut- jedna z czterech Faraonek (wiem,wiem, nie ma takiego słowa);).
W ciągu tego dnia nauczyłam się jeszcze jak robi się papirus i cuda z alabastru, a także jak szybko uciekać przed Egipcjanami, którzy chcą Ci to potem sprzedać. Podczas mojej ucieczki przed souvenirami, nie miałam wsparcia w męskiej części wycieczki. Kierowca dla kawału zamknął mi przed nosem drzwi do autokaru, a Janek...robił mi zdjęcia.
No cóż, kobieta nie ma lekko w Egipcie;)
Kolejnym gwoździem programu była świątynia wspomnianej już wcześniej Pani Faraon (może ta wersja lepsza???) Świątynia opiera się o skaliste wzgórze, a obok mają swoją bazę polscy archeolodzy, którzy skrupulatnie odtwarzają jej mury. Na koniec była jeszcze Dolina Królów, gdzie znajduje się między innymi słynny grobowiec Tutenchamona. Swoją sławę zdobył nie dlatego, że faraon był taki świetny, ale dlatego, że uchowały się tam skarby, które wydobyto na początku XX wieku. Podsumowując...mimo walk toczących się w moim żołądku, to był bardzo udany dzień, tym bardziej, że wieczorem załapałam się nawet na jedną z asystentek... fakira.
Egipt oprócz piasków pustyni i starożytnych świątyń, ma też drugie oblicze. Bardziej mokre, a dokładnie chodzi mi o podwodny świat raf koralowych. Bierzesz maskę, rurkę, płetwy i już jesteś w wśród Nemo i jego ekipy. Najfajniejsza rafa jest ukryta przy plaży w Sharm el Naga. Mały bar, niepozorne parasole z trzciny , a pod wodą ściany korali i mnóstwo gatunków ryb. Przy okazji spróbowałam rozstąpić to piękne morze jak Mojżesz, ale niestety, dziwnym trafem się nie powidoło.
W tak, zwanym międzyczasie pomiędzy jednym a drugim wodowaniem, przejechałam się na wielbłądzie. Nie ma co podchodzić do niego, jak właściciela nie ma w pobliżu. Wielbłąd pokaże Ci, że jakby chciał to odgryzłby Ci rękę. Ot, taki autoalarm. Natomiast pod nadzorem, łagodny jak baranek, z tą różnicą, że gorzej się na niego wsiada. Oprócz czteronożnych stworzeń mogących przetrwać miesiąc bez wody, zaintrygował nas jeszcze jeden obiekt. Jakieś 200 metrów od plaży stał sobie spokojnie...pociąg. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nie było tam torów i, że był wyprodukowany w zakładach kolejowych... w Poznaniu:)

Aż się gorąco zrobiło od tych słonecznych zdjęć, mimo, że mamy pierwszego października i zimno za oknem. W takim razie w ramach orzeźwienia wrzucę fotkę dwóch szambonurków:) Zdecydowaliśmy, że rurka i maska to za mało, potrzeba jeszcze 8 kg żelastwa na pasie, butli z tlenem i wtedy dopiero ryby czują respekt:) Zeszliśmy na głębokość około 8 metrów. Janek to chyba nawet na 8,5 jak widać na zdjęciu;) Zabawa była zarówno pod wodą jak i na statku. Prawie zostałam sprzedana za 60 wielbłądów i statek, Egipskie chłopaki popisywały się przede mną robiąc piramidę na dziobie, a kapitan próbował ich z tego dziobu strącić. Ot takie egipskie zabawy.
Ach, miło było powspominać. Coś mi się wydaje, że przy takiej pogodzie jaką mamy za oknem to będę często wracać do tych fotek.
Co jednak ważniejsze, Adaś wraca jutro z USA i myślę, że dopiero on będzie miał o czym pisać. Rzeczy, które robił i miejsca które odwiedził, na pewno odwracają uwagę od jesieni...

English

After I got my laptop back from the Vaio service, I can finally finish my story about the summer trip to Egypt. This kind of moments, which are taking me back to the time, when it was warm and sunny, helps me out, with going thru the fall weather. On those pics above, You can see old temples, which we were visiting, while our stay. Unfortunately, during this one day trip to Luxor, I got sick. Luckly people in the bus, had so many different antibiotics, that I survived. On the next picture, You can see me trying to repeat, what Moses did. Somehow I did not manage to divide the Red Sea:) On the other hand, I was riding on the camel, so maybe I would be able to life in Moses' times after all;) We also found the old train, which happened to be manufactured in...Poland. What a small world. We also had a chance to dive and to see all those colorful fishes. You know Nemo and the rest of the gang, right?;) Anyhow, this was a great adventure. Adam is coming back home tomorrow from USA and I bet he will also have a lot to tell and to show. Thanks to that, we will be able to survive the autumn for sure :)
At the end let me put a little extra bonus, just in the English version (it always seems to me that my English versions are shorter that polish, so I need to make it up to all English speaking people;) ) This will be a short story, about Egyptians, who were showing of in front of me, so I will take pictures of them. They were trying to make an Egyptian Pyramid ;) on the bow of the boat (the 1 pic), they made it, but then the captain suddenly made a turn and the guy on the top almost fell into water (2 pic). On the third one, You can see, how is he threatening the captain, for almost killing him. The captain calmly said: "Relax, that was just a joke"
...Let me put it this way..Crazy Egyptian People...

wtorek, 15 września 2009

Z szwagrowego punktu widzenia

Czym jest miłość? Z pewnością nie jest tematem, którego spodziewacie się w moich, powiedzmy, felietonach. I macie rację. Nawet nie będę próbował odpowiedzieć na to pytanie, bo po pierwsze nie wiem, a po drugie i tak nikt by nie potraktował tego poważnie. Możecie za to spytać Ani, ona powinna wiedzieć. W końcu swoją wiedzę ma udokumentowaną na jednym z palców u ręki.

Nie wiem, czy Ania pozwoli mi na swoim ślubie wygłosić przemówienie (nie wiem, czy sam bym tego chciał), więc pozwolę sobie napisać na blogu „przepisanie”.

Po raz pierwszy spotkałem Janka, gdy Ania przeprowadzała remont na „79”. Stał wtedy w pokoju i załamywał się nad umiejętnościami renowacyjnymi swojej przyszłej, jak się później okazało, narzeczonej. Ja wynosiłem na śmietnik wszystko co niepotrzebne lub wszystko co nie miało swojej nazwy i nie wiedzieliśmy do czego służy. Mijaliśmy się kilka razy z Jankiem na korytarzu w niezręcznej ciszy, raz po raz wymieniając mini uśmiechami. Ten okres, w którym żaden z nas za bardzo nie wiedział z kim ma do czynienia trwał aż do momentu (tak mi się przynajmniej wydaje), w którym rozegraliśmy pierwszy mecz w FIFĘ na PlayStation. Nie będę się rozwodzić (słowo rozwodzić nie jest chyba w tych okolicznościach na miejscu) kto wygrał, ale od tamtej pory było już znacznie zręczniej.

Potem przyszło Jankowi zmierzyć się z naszymi znajomymi. Nie wiem, czy najpierw przeprowadził śledztwo na naszej klasie, czy po prostu taki zbieg okoliczności, ale prawie z każdym miał wspólny temat. A to pociągi, a to paintball, a to muzyka, a to rowery… Wszyscy go polubili już po pierwszym spotkaniu. Szczególnie nasi rodzice, gdy Janek na Wielkanoc przyniósł pełną siatkę wędlin. Tata nigdy nie był tak szczęśliwy.
Nigdy nie wierzyłem w istnienie łóżek wodnych, możliwość zachorowania na wilka poprzez siedzenie na zimnej podłodze i wróżkom. Nie zmienię swojego zdania, pomimo tego, że jedna z tych kobiet z dużą kulą przepowiedziała Ani, że wyjdzie za mąż w wieku 27 lat, a wszystko na to wskazuje. Co prawda nie ma ustalonej jeszcze daty ślubu, a jedyna kula, jaką posiadam jest ze skóry i ma znaczek Adidasa, ale już dziś mogę Wam napisać, kiedy sakramentalne tak zostanie wypowiedziane. 10 lipca 2010 roku. Wtedy odbędzie się finał Mistrzostw Świata w piłce nożnej w RPA, a znając moje szczęście …

Witamy Janka w rodzinie Sikorskich i dziękuję. Dziękuję za to, że Ania przestanie wreszcie mi grozić, że jak mój ślub będzie wcześniej od jej to.... Życzę też miłych kłótni o swoją połową kołdry, o to kto ma mieć władzę nad pilotem, o to, czyja kolej na zmywanie oraz o to, skąd się wziął mini telewizor na Waszym weselu.