

Do ciekawych imprez, na które mimo wszystko dotarłam, zdecydowanie mogę zaliczyć urodziny pewnej 6 latki. Nie ma to jak demolka pokoju, tort z barbie w środku (zdjęcie tortu oczywiście przekrzywione) i tańce hulanki swawole. Takie atrakcje to później już tylko podobno w liceum lub na wieczorach kawalerskich (szczególnie jeśli chodzi o kobietę wystającą z tortu).

W ramach powiedzenia "Cudze chwalicie swego nie znacie" wybraliśmy się z Jankiem pewnego pięknego sobotniego popołudnia do skansenu, na "Dzień Pieczonego Kartofla". Skansen znajduje się ok 1 km od naszego domu, ale ja ostatni raz byłam tam w podstawówce, a Janek nigdy. Niestety, okazało się, że moja orientacja w czasie jest porównywalna do mojej orientacji w przestrzeni i że impreza jest dopiero następnego dnia. Obsługa skansenu nie pozwoliła nam jednak opuścić skansen z pustymi brzuchami. Upiekli dla nas ziemniaki w ognisku, przyjechało również kilku strażaków, doszło paru innych zwiedzających i w kameralnej atmosferze zrobiliśmy mały before party. Na zdjęciu ognisko, jabłka
Z kolei w ramach szukania Pani Jesieni w górach, zdobyliśmy szczyt Równicy. Okazuje się, że człowiek nagle zyskuje wiekszy szacunek do tej niepozornej górki, gdy musi się tam wdrapać, zamiast wjechać asfaltową drogą. Niestety wyjazd do Ustronia przypłaciliśmy przeziębieniem. Janek leczył się lekami, a ja jako grupa kontrolna mlekiem i miodem. Jankowi przeszło po 7 dniach, mnie po tygodniu.