piątek, 26 grudnia 2008

Merry Christmas czyli jak przeżyć Święta...

Nie jest to proste. Po gonitwie za prezentami, zwykle na ostatni moment, sterylizowaniu mieszkań i tworzeniu życzeń do wysyłki smsowej, przychodzi wreszcie Wigilia. Prawdopodobnie najfajniejszy dzień z całych świąt. Po pierwsze, bo ciągle jeszcze daleko do ich końca. Po drugie, bo jeszcze nie czuć ciężaru Gwiazdki na żołądku. Po trzecie, bo leci "Kevin Sam W Domu". W tym roku jeszcze z jednego powodu. Wreszcie przyszedł czas na wystawienie Jasełek. Wprawdzie nie grałam Maryi, ale miałam odstawić Gospel w niezłej szacie. Pierwszą kolędę zaśpiewałam jak Mazowsze na wysokim C, a potem było już coraz lepiej. Fajnie tak czasem zrobić coś innego w Wigilię. Po Jasełkach mogłam już spokojnie cieszyć się świętami i lenić:)


W ten ostatni świąteczny dzień chcę też wszystkim życzyć takiego zresetowania od życia codziennego jakie jest możliwe tylko w święta. Nacieszenia się osobami, które są blisko nas i razem z nimi nabrania energii na cały nadchodzący rok.


To all my foreign friends :)

Hope You had perfect Christmas and had a chance to get this wonderful energy, which comes in package with those Holidays. Forget about what ever is bothering You and tell Your friends and family how much You appreciate them. And the most important thing- don't forget to watch "Home Alone" ;)

...***Merry Christmas and Wonderful New Year***...


niedziela, 21 grudnia 2008

Szwajcaria po raz drugi...i miejmy nadzieje, że nie ostatni


Generalnie zbliżają się święta, więc wypada zamieścić świąteczne życzenia. Za nim jednak wkleję przecudnie słodką, mega oryginalną kartką świąteczną i wymyślę odkrywcze życzenia, dokończę szwajcar-story. Generalnie o samym pobycie nie ma się za bardzo co rozpisywać, takie tam. Ważne, że przywiozłam souveniry:) Pozwiedzałam w prawdzie trochę Zurych, ale naszym przewodnikiem był Niemiec, który opowiadał o miejscach, które mijaliśmy mniej więcej tak: A to jest jakiś tam kościół, a tu płynie rzeka, czyli tak, jak ja oprowadzałabym kogoś po Wrocławiu.
Posty o Szwajcarii potraktuje jednak jako "posty drogi" i opiszę mój powrót.
Samolot powrotny miałam o godzinie 20tej, co oznaczało, że powinnam bez trudu na niego zdążyć. Ponieważ w ciągu tych paru dni rozeznałam już plan metro-pociągów, postanowiłam przyjąć wyzwanie jechania jednym z nich na lotnisko. Wsiadłam w taki, na którym było napisane Flughafen i dawaj. Na mapce metra wydawało się to niedaleko. A ja jechałam, jechałam i jechałam. Pociąg zatrzymał się na ostatniej stacji zgasił wszystkie silniki i wypuścił, garstke ludzi, którzy nie wysiedli na żadnej z wcześniejszych stacji. To dało mi troche do myślenia i zaczęłam szukać jakiegoś konduktora. Wznosząc się na wyżyny mojego niemieckiego, zapytałam "Flughafen???" On odpowiedział spokojnie "Ja, ja", no to usiadłam, wyciągnęłam Harrego Pottera i czekałam, aż znowu ruszymy. Wywnioskowałam, że pewnie wreszcie tam dojadę, tylko najpierw muszę zwiedzić drugą połowę miasta i przeczytać trzy rozdziały Harrego. Wreszcie 10 przystanków później dotarłam na lotnisko. Razem z moją walizeczką dowlokłam się przed tablice odlotów i przeczytałam, że samolot do Warszawy odlatuje również o 17 tej:) Hmmm, dwie komórki nerwowe połączył impuls-hmmm może by tak przebukować bilet i być w domu trochę wcześniej. Plusem takiej sytuacji było to, że nie musiałabym spać w Warszawce i mogłabym wieczorkiem jechać jeszcze pociągiem do Katowic. Więc rozpocznijmy misję...
Szybko do Pani, która przebukowauje bilety i bierze za to pieniążki. Oczywiście, już tutaj zaczęły się schody. Pani najpierw powiedziała swojej koleżance, że jeśli cośtam się jeszcze raz powtórzy to ona się zwalnia. Potem spojrzała na mnie z miną "Czego chcesz do cholery".
Jakoś udało się dostać od niej nowy bilet i dawaj do odprawy bagażu...cyk cyk cyk...czas mija a ja stoje w kolejce...podchodzę wreszcie do Pana i jego świetnej wagi ważącej bagaże, a Pan mi mówi , że nie ma mojego biletu w systemie...i znowu czas mija...on dzwoni po kogoś tam, ktoś tam przychodzi, nie wiadomo co dalej, dzwonią do Pani, która przebukowała mi bilet, uśmiechają się na końcu i puszczaja wolno. Ok, oddałam bagaż, biegnę dalej, a tu, o kurde strasznie długa kolejka, żeby przejść przez bramkę do wykrywania metali. Przede mną babeczka miała chyba z dżilion metalowych spinek we włosach, więc to jeszcze bardziej przedłużyło całą procedurę.
Biegłam dalej i już słyszałam ostatnie wezwania na ten lot. Wreszcie siedziałam na swoim miejscu w samolocie. Znowu wyciągnęłam Harrego i uświadomiłam sobie, że od rana nic nie jadłam i już nie mogłam się doczekać, kiedy stewardesa będzie pchała ten wózek z kanapkami. Wystartowaliśmy. Znowu zaczęłam czytać H.P., jakiś rozdział o śmierci. Lecieliśmy już 20 minut, kiedy pilot powiedział, że z powodu kłopotów technicznych wracamy do Zurychu. No nie, a ja jestem taka głodna;) Ale tak serio, to trochę się wystraszyłam,w końcu jeszcze nigdy mi się to nie zdażyło, żeby były jakieś kłopoty techniczne. Jeszcze do tego wszystkiego anulowałam rezerwacje hotelu w Warszawie. Zamknęłam książkę, bo trochę robiło się tam za mrocznie. Babcia, która siedziała obok też się stresowała. Wreszcie wylądowaliśmy. Mimo, że niektórzy żartowali "Zuruck nach Zurych", to chyba każdy przez chwilę zastanawiał się co się stało i co się mogło stać. Wysiedliśmy z samolotu i wszyscy ruszyli najpierw do bufetu, a potem każdy wyciągnął komórkę. Zadzwoniłam do Janka, że jednak nie uda mi się przylecieć wcześniej i że anulowałam rezerwację w Warszawie. Drugi samolot już czekał na pasie startowym. Wsiedliśmy i po 2 godzinach bezpiecznie lądowałam w Warszawie. Była już 22.00. Znowu telefon do Janka. Udało mu się podczas tych dwóch godzin zarezerwować mi nocleg. Kto raz rezerwował hotel w Warszawie, wie co to znaczy znaleźć nocleg poniżej 600 zł za noc, na godzinę przed przyjazdem. Szybciutko do hotelu. Pobudka o 4 rano, pociągiem do Katowic i do pracy. Szwajcaria może i jest rajem dla zegarmistrzów, bankowców i cukierników, ale mi tam całkiem dobrze było już u siebie...

English

Just before I will put a Christmas card on my blog and wishes coming from the bottom of my heart let me just finish the Switzerland-kind-of-story .
Because I'm focusing this time more on my traveling, that on what I was doing there, I will tell You more about me coming back from Switzerland.
My plane was scheduled at 8 p.m. I decided to take a train to the airport, since I knew Zürich a little bit better now, I knew which one goes there. So me and my little suitcase got on the train, I took out the Harry Potter book and waited till the right station. Somehow I read a hole chapter and I still didn't reach the airport station. Instead of that I saw some kind of fields, river and suddenly the train stopped. I didn't think it was a good sign. I found the conductor and ask him with my perfect German "Flughafen???". He answered "Ya" and I knew that somehow I will get there. Maybe I just needed to read few more chapters, but it should be all good. Finally I got there. Hmm I looked at the departure board and there was an earlier plain going to Warsaw. I figured out, that if I will take this one to Poland, I will be able to go with the train to my town and be at home the same day. Don't need to stay overnight in Warsaw. Perfect. Let's do that. I went to this lady, to rebook the ticked. Btw, she looked like she wants me to get the hell out of there, cause she is way to tired for what ever I want. Anyhow she took the money and give me the new ticket. Ok, I needed to hurry up, to the next stop which was the luggage and ticked control. Of course they could not find me in the system, so the hole procedure last even longer. Finally they let me through and I ran to the place, where they check Your carry-on luggage with the x-ray and yourself with this bipping gate. Ok, I made it. I got on this plane, after this long run I finally was sitting on my place. Mean time I canceled my reservation in hotel in Warsaw and I couldn't wait for the flight attendant to bring some sandwiches at last. You can imagine that there was no time during my run, to get something to eat. The plane took off and I started to read Harry Potter again. The chapter about death. We were flying for 20 minutes already, when the pilot said that we need to go back, because of the technical problems. I put down my book, cause it was starting to get too depressing. I looked at the lady next to me, she started to get really worry. After all, this was probably the first time it happened to her and to me as well. We landed safely in Zürich. Man, I was hungry, mad and I also reminded myself, that I canceled hotel reservation. I called Janek and told him the hole story. I bought a sandwich and the next plane was already for us to get on it. Ok, let's go home, please. After 2 hours flight I arrived to Warsaw at last. I called Janek again. He told me that mean time, he booked new hotel for me. Thanks God, I bet it was not that simple to book something not extremely expensive just before You arrive to the hotel. Anyhow, I took a cab and finally I was lying in the bed, thinking that at 4 a.m. I will catch the train and I will be at work in the morning , but after that finally home.
I love swiss cheese and their chocolate, but like they say "Home Sweet Home":)

środa, 10 grudnia 2008

Szwajcaria po raz pierwszy...


Gdyby dalej wbijali pieczątki do paszportu, mogłoby się okazać, że zbieram je jak Pokemony. Tym razem wysłali mnie na misję do krainy czekoladek, scyzoryków, sera i neutralności - czytaj Szwajcarii. Oczywiście wydawało mi się, że skoro byłam już za granicą, to kolejny wyjazd to bułka z masłem. No, cóż, czasem przydaje się więcej pokory...
Samolot odlatywał z Warszawki, więc skoro świt stawiłam się na dworcu PKP w Katowicach. Wyliczyłam sobie, że pociąg dojedzie na czas do stolicy. Wezmę taxi lub busa, pojadę na lotnisko i spokojnie wyląduję w Zurychu. Nie przewidziałam jednak jednego... Jeśli ktoś chciałby ustawiać zegarek wg PKP, mógłby obchodzić święta Bożego Narodzenia w maju... Pociąg oczywiście spóźniał się już 25 minut, a melodyjny głos z głośników dodawał jeszcze"spóźnienie może ulec zmianie". Ok, no to włączyła mi się lampka z napisem "O kurde!" i do tego szybka analiza " jeśli to spóźni się tyle, to na to spóźnię się tyle, a wtedy..." No, nic pozostaje albo pięć paciorków różańca, albo autem do Warszawy. Na szczęście, wymyślanie planu B przerwał znowu melodyjny głos ogłaszając dobrą nowinę "wjedzie na tor drugi przy peronie czwartym"...Uff, trochę roztrzęsiona weszłam do pociągu, wcisnęłam walizkę na półkę i usiadłam. Nagle znikąd pojawił się kontroler i najzwyczajniej w świecie poprosił o bilet. Pamiętałam, że przed wyjściem sprawdzałam jeszcze czy go mam w torebce, więc wyciągnęłam go pewnie z bocznej przegródki i wręczyłam kontrolerowi. Spojrzał na mnie dziwnie i zapytał : "-Co to jest!?". Ja spojrzałam jeszcze dziwniej i inteligentnie odpowiedziałam:"-Bilet".
"-No to, to widzę, ale na tym bilecie to Pani raczej do Warszawy nie dojedzie"- uprzejmie poinformował mnie Pan Konduktor.
Wyrwałam Panu bilet z ręki i czytam co jest tam napisane: "4 zł , trasa Gliwice -Katowice !!!??? "
By to szlag, jak się wali to pakietami. Spokojnie, ...wdech... wydech, na paciorki chwilowo nie ma czasu... ale przecież kupowałam, pamiętam i nawet mam paragon...
"- Szuka Pani, czy wypisujemy nowy?" "Eeee, szukam... eee...pomoże mi Pan z walizką...eee...to gdzieś chyba tu...a może nie...może położyłam w domu na stole jak...eee...a ile kosztuje nowy tak w ogóle...hmmm...o JEEEEST!!! E tam wiedziałam, że będzie tu na bank:)))))
Nareszcie spokój, jadę już do tej Warszawy zdążę na samolot, tylko żebym nie zasnęłą, bo mogę przegapić stację...zzz....zzzzzz...zzzzzzzzzzzzzzz........

......"Warszawa Centralna, prosimy wysiadajacych podróżnych o sprawdzenie czy bagaż podręczny nie został zostawiony w przedziale" .... Jezu, dobrze, że mają automatyczne budzenie...

Puenta na szczęście jest taka, że doleciałam cała i zdrowa do Zurychu, gorzej z powrotem, ale o tym następnym razem:)

English version coming... (no, but seriously it is coming) :)

Ok, so let's translate what's above. It seems, that lately I visited more places, that I would ever expected, but since I already have been abroad, I thought that another trip would be just piece of cake. Well I was wrong...
I planed that if I will take the morning train I will make on time for my plane and I will arrive safely in Zurich. I just didn't predict that our trains are usually not really on time. So, here I'm, standing on the platform and this lovely voice coming out of the speakers says "The train will be 25 min delay and the delay might change". Ok, let's not panic yet. I can always go with the car or figure something out really quickly. Luckily for me this delay has not change and I got on the train. I put my luggage on the shelf and the conductors suddenly appeared. He asked me for the ticket. Ok, I remember I had it somewhere. There it is. I gave it to him and he look at me like I'm out of mind. "Excuse me lady, but I don't think you will make it to Warsaw on that ticket" "What do you mean?" I looked at the ticket and here I see "Gliwice-Katowice". That was a ticket that used on Friday, while coming back from work. Great. "So, do You have a valid one or what?"
"Yes...sure...I have it somewhere...eeee...what if I want the other one...never mind...I GOT IT:)" Thanks God, now I can just relax and maybe go to sleeeeppppp...zzzzzzzzzzzz.....zzzzzz.......
"WARSAW STATION PLEASE CHECK IF YOU TOOK ALL OF YOUR LUGGAGE"
Aaaaa, ok I'm awake, I'm getting out, wait for me......
I don't know how, but somehow I got to Switzerland- to the land of chocolate, Swiss knifes, cheese and peace...
It was not that ease to come back, but let me tell you more next time...