
Generalnie zbliżają się święta, więc wypada zamieścić świąteczne życzenia. Za nim jednak wkleję przecudnie słodką, mega oryginalną kartką świąteczną i wymyślę odkrywcze życzenia, dokończę szwajcar-story. Generalnie o samym pobycie nie ma się za bardzo co rozpisywać, takie tam. Ważne, że przywiozłam souveniry:) Pozwiedzałam w prawdzie trochę Zurych, ale naszym przewodnikiem był Niemiec, który opowiadał o miejscach, które mijaliśmy mniej więcej tak: A to jest jakiś tam kościół, a tu płynie rzeka, czyli tak, jak ja oprowadzałabym kogoś po Wrocławiu.
Posty o Szwajcarii potraktuje jednak jako "posty drogi" i opiszę mój powrót.
Samolot powrotny miałam o godzinie 20tej, co oznaczało, że powinnam bez trudu na niego zdążyć. Ponieważ w ciągu tych paru dni rozeznałam już plan metro-pociągów, postanowiłam przyjąć wyzwanie jechania jednym z nich na lotnisko. Wsiadłam w taki, na którym było napisane Flughafen i dawaj. Na mapce metra wydawało się to niedaleko. A ja jechałam, jechałam i jechałam. Pociąg zatrzymał się na ostatniej stacji zgasił wszystkie silniki i wypuścił, garstke ludzi, którzy nie wysiedli na żadnej z wcześniejszych stacji. To dało mi troche do myślenia i zaczęłam szukać jakiegoś konduktora. Wznosząc się na wyżyny mojego niemieckiego, zapytałam "Flughafen???" On odpowiedział

Szybko do Pani, która przebukowauje bilety i bierze za to pieniążki. Oczywiście, już tutaj zaczęły się schody. Pani najpierw powiedziała swojej koleżance, że jeśli cośtam się jeszcze raz powtórzy to ona się zwalnia. Potem spojrzała na mnie z miną "Czego chcesz do cholery".
Jakoś udało się dostać od niej nowy bilet i dawaj do odprawy bagażu...cyk cyk cyk...czas mija a ja stoje w kolejce...podchodzę wreszcie do Pana i jego świetnej wagi ważącej bagaże, a Pan mi mówi , że nie ma mojego biletu w systemie...i znowu

Biegłam dalej i już słyszałam ostatnie wezwania na ten lot. Wreszcie siedziałam na swoim miejscu w samolocie. Znowu wyciągnęłam Harrego i uświadomiłam sobie, że od rana nic nie jadłam i już nie mogłam się doczekać, kiedy stewardesa będzie pchała ten wózek z kanapkami. Wystartowaliśmy. Znowu zaczęłam czytać H.P., jakiś rozdział o śmierci. Lecieliśmy już 20 minut, kiedy pilot powiedział, że z powodu kłopotów technicznych wracamy do Zurychu. No nie, a ja jestem taka głodna;) Ale tak serio, to trochę się wystraszyłam,w końcu jeszcze nigdy mi się to nie zdażyło, żeby były jakieś kłopoty techniczne. Jeszcze do tego wszystkiego anulowałam rezerwacje hotelu w Warszawie. Zamknęłam książkę, bo trochę robiło się tam za mrocznie. Babcia, która siedziała obok też się stresowała. Wreszcie wylądowaliśmy. Mimo, że niektórzy żartowali "Zuruck nach Zurych", to chyba każdy przez chwilę zastanawiał się co się stało i co się mogło stać. Wysiedliśmy z samolotu i wszyscy ruszyli najpierw do bufetu, a potem każdy wyciągnął komórkę. Zadzwoniłam do Janka, że jednak nie uda mi się przylecieć wcześniej i że anulowałam rezerwację w Warszawie. Drugi samolot już czekał

English
Just before I will put a Christmas card on my blog and wishes coming from the bottom of my heart let me just finish the Switzerland-kind-of-story .

My plane was scheduled at 8 p.m. I decided to take a train to the airport, since I knew Zürich a little bit better now, I knew which one goes there. So me and my little suitcase got on the train, I took out the Harry Potter book and waited till the right station. Somehow I read a hole chapter and I still didn't reach the airport station. Instead of that I saw some kind of fields, river and suddenly the train stopped. I didn't think it was a good sign. I found the conductor and ask him with my perfect German "Flughafen???". He answered "Ya" and I knew that somehow I will get there. Maybe I just needed to read few more chapters, but it should be all good. Finally I got there. Hmm I looked at the departure board and there was an earlier plain going to Warsaw. I figured out, that if I will take this one to Poland, I will be able to go with the train to my town and be at home the same day. Don't need to stay overnight in Warsaw. Perfect. Let's do that. I went to this lady, to rebook the ticked. Btw, she looked like she wants me to get the hell out of there, cause she is way to tired for what ever I want. Anyhow she took the money and give me the new ticket. Ok, I needed to hurry up, to the next stop which was the luggage and ticked control. Of course they could not find me in the system, so the hole procedure last even longer. Finally they let me through and I ran to the place, where they check Your carry-on luggage with the x-ray and yourself with this bipping gate. Ok, I made it. I got on this plane, after this long run I finally was sitting on my place. Mean time I canceled my reservation in hotel in Warsaw and I couldn't wait for the flight

I love swiss cheese and their chocolate, but like they say "Home Sweet Home":)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz