niedziela, 30 sierpnia 2009

"Dość Ważny Post"

Samolot się zatankował i odleciał z nami na pokładzie. Trzy tygodnie temu bladzi, ale pełni oczekiwań wylądowaliśmy w kraju, gdzie zawsze świeci słońce, za żonę płaci się zaliczkę i wyraz "ESZTA" działa jak słowo klucz. Może po takim opisie nie każdy wie już, że chodzi o Egipt, ale naprowadzenie poprzez piramidy, sfinks i wielbłądy, byłoby zbyt prozaiczne. Jak zwykle cały pobyt rozpoczął się od zmiany pokoju. Traktujemy to już jako standardową procedurę i podchodzimy do tego z dużo większą rezerwą i profesjonalizmem. Wymarzył nam się balkon, a pierwszy pokój miał tylko okno i... gekona w łazience. Spotkanie z tym stworzeniem w łazience było dla mnie trochę niespodziewane, ale okazuje się, że słusznie mówią staropolskie przysłowia "Gekon w dom, komary i mrówki won"i "Dobry gekon, nie jest zły". c.d. za chwilę.

..hmmm, no trochę się ta chwila przeciągnęła, laptop chyba nie wytrzymał napięcia i wzruszeń. W trakcie opisywania bardzo ważnych spraw, po prostu padł, a wraz z nim 15 linijek tekstu i zdjęcia. No, ale nic, bez zbędnego marudzenia i rozpamiętywania informatycznych zagadek tego świata, wróćmy tam, gdzie stoją 3 trójkąty w piasku datowane na 5000 lat. Po spotkaniu w cztery oczy z gekonem, potem było już tylko lepiej. Zmiana pokoju wyszła nam na dobre, mimo, że jeden pracownik recepcji prawie straciłby przeze mnie pracę, bo najpierw mówię, a potem dopiero włączam mózg. Piękny taras, rzeka płynąca przez środek hotelu i 4 restauracje. W tym jedna na cześć Beckenbauera (na zdjęciu) i wiesz, że czujesz się jak...niemiecki turysta:) Nauczyliśmy się nawet piosenki "Wir fliegen nach America, nach Americaaaaa". To taki przebój z animacji dla dzieci. O i ten "Urlaub, urlab...tralalala... cośtam... schwein". No dobra, tą pierwszą pamiętam lepiej;) Ale, my tu gadu gadu o niemieckich przyśpiewkach, a przecież, nie to zapamietałam najlepiej, i to nie to utkwi mi w pamięci na całe życie...

...To był dzień naszej półtorarocznicy bycia razem z Jankiem (wiem, wiem, szalenie okrągła rocznica, można rzec styropianowa). Nie mniej jednak każda okazja jest dobra do świętowania. Biorąc to pod uwagę, łądnie się ubrałam, umalowałam, czyli generalnie wylaszczyłam na maxa. W końcu, raz w życiu obchodzi się półtorarocznicę:) Z tej okazji poszliśmy sobie wieczorem na obiad, potem na kawkę, a potem na pokazy akrobacji. Kulminacyjnym punktem wieczoru był spacer na plażę. Po drodze wzięliśmy z pokoju szampana, kupionego w Polsce, by potem usiąść na plażowym łożu z baldachimem. Otwarliśmy szamana i przy blasku księżyca i światłach hoteli nad zatoczką Morza Czerwonego Jan poprosił Annę o to żeby została jego zoną. Ona w swym zaskoczeniu przytomnie odpowiedziała, że się zgadza:)))...

(sprostowanie tego momentu jest tylko takie, że najpier pospiesznie sięgnęła po pierścionek, jakby miał nagle zniknąć, a potem dopiero powiedziała tak;) )

Od tej pory Janek mógł się już wyluzować i cieszyć resztą urlopu, nie myśląc już o tym czy pierścionek jest tam gdzie go włożył, czy w trakcie zaręczyn nie wpadnie do wody, no i chyba czy się zgodzę:)
W następnym odcinku: wielbłąd, wrak pociągu w środku pustyni i delfiny...

To be continued... jak dorwę kolejny sprawny komputer

English...

So, we finally made it to our summer destination. The land, where it always shines, you need to pay for your future wife and the word ESHTA opens all hidden doors. I would just write, that we arrive to Egypt, but that would be just to simple. At the beginning I had a close, face to face, contact with the gecko in our bathroom, but it came out it was even more frightened, than me. Of course, we changed the room, because it's like a tradition for us now. The new one had a better view and great balcony, a it was twice that big. So being fully satisfied, we could enjoy our holidays. There was 4 restaurants, one dedicated to Beckhenbauer, nice river going thru the hotel, so it felt like we are on a good German holiday. We even got to know some of the kids' songs, while we stayed there, like "Wir fliegen nach America"...

But German songs, were not the most important and exciting things we experienced in Egypt. Let's start with the most unexpected one.

On our 1,5 anniversary of being together, I dressed up and did my make up to look gorgeous. We went for a dinner, coffee, little arobatic show and to the beach, taking champagne with us.

We sat down on one of those beach bed with canopy next to the Red Sea. At this very special moment Janek asked me to marry him and I said YES.

I even kept the little flower he give me that evening (see the pic)

From that moment, he could finally get relaxed and enjoy the vacation even more...


To be continued...

2 komentarze:

ania p pisze...

No Ania co ja tu wyczytuję! Moje ogromne gratulacje! Zawsze opisujesz jak to ty na różne imprezy weselne się szykowałaś w ostatnim czasie a tu proszę!!! Tylko nie zwlekajcie z tym ślubem. Buziaki serdeczne i pozdrowienia.

Sikorka pisze...

Ano, jak to mówią przyszła kryska na matyska;) pozdrowionka:)