poniedziałek, 1 października 2007

Pierwsza noc na morzu, pierwszy dzień na wyspie...


Kolejny odcinek pisany na ganku chicagowskim u Pani Helenki. Pani Helenka mieszka 3 domy od Ewy, więc jesteśmy jak jedno wielkie polskie osiedle, bo po lewej i prawej też polskie rodziny. Ale na czym ja to skończyłam?Acha, wsiedliśmy wreszcie na Titanica i to był statek marzeń, "It was, it really was". Właściwie, przy Majesty of the Seas to Titanic może się schować. Tam to pewnie nie było szwedzkiego stołu od rana do nocy, kasyna, wieczornego show i sklepów. Po za tym oni wyrąbali o górę lodową, to od razu stawia ich na gorszej pozycji. My mieliśmy ćwiczenia w kapokach za nim odpłynęliśmy i każdy wiedział kogo musi wypchnąć z łodzi , żeby przeżyć;)
No ok, góry lodowej, nie było, ale pogoda jak na Bahamy to jakaś taka sobie.
Pierwszego dnia wysiedliśmy na pierwszej bahamskiej wyspie ze stolicą Nassau. Zaatakował nas tłum taksówkarzy, wciskający nam swoje usługi. Udało nam się przejść przez pierwszą zaporę , ale drugiej już nie pokonaliśmy i szalonooki bahamski taksiarz zapakował nas do swojego samochodu, razem z porwaną już inna turystyczną rodziną, zdaje się , że z Egiptu. Razem z nim zwiedziliśmy całą wyspę, oprowadził nas też po najbogatszym hotelu, żeby pokazać nam życie, jak to mówił, "Rich and Famous". Dzięki niemu znamy dokładnie wszystkie statystyki wyspy, ile za wodę, czynsz, "public school free, not public - not free", "Milion dollar house, plenty money, Eddy Murphy's house, plenty money"itd. ;)
Wieczorem obowiązywały na statku stroje galowe, odbyło się spotkanie z kapitanem, czyli tłumacząc na język polski, darmowy szampan, jedzenie i jeszcze raz jedzenie. Może od razu w tym miejscu napiszę, że co drugi akapit powinno się pojawiać słowo "jedzenie". Jak to się stało, że statek z taką ilością jedzenia i tyloma jedzącymi pasażerami nie zatonął, to naprawdę do tej pory jest dla mnie zagadką:)
Jak wracaliśmy do naszej kajuty, zawsze czekała na nas jakaś niespodzianka, ręcznik zwinięty w kształcie łabędzia albo słonia, albo czekoladka na poduszce. Należało ją zjeść, a nie wetrzeć w pościel;)
No to parę fotek w naszych strojach wieczorowych...c.d.n...

And again for non-polish speaking citizen of the world...

When we finally got on this big sailing restaurant, we had a drill in our lifevests, which already made this cruise way better then Titanic trip. The wheather still sucked, but we were in Bahamas, so nobody cared. Our taxi driver in Nassau (the first island) kept telling us, how much is this, how much is that, using his funny bahamas akcent. "Plenty money, million dollar house, Edy Murphy's house, plenty money". He showed us the life of poor ( little bahamas houses) and life of reach and famous- Paradise Island Hotel. In the evening, on the ship, there was a formal dinner with Captain's reception with free champagne and a lot of food. Basically we can described the cruise in few words "Water, food, island, water, food, food, food, island and so on" ;) Did I mention food? ;) All you can eat all day long, chocolate buffet at midnight and always nice dinner in the evening. The housekeeper was leaving us always little surprises, like towel elephant or chocolate. That was so sweet of him:) Anyway that was our first day on the ship, pretty nice, right?! :)
To be continued...

4 komentarze:

Sikorka pisze...

Aaaa no i jutro do domu...

Unknown pisze...

Normalnie jestem w szoku. To jest to co kochałem w stanach najbardziej .... to podróżowanie bez ograniczeń. Nie ukrywam, że zazdroszczę Ci tych wyjazdów tegorocznych bo tam nie byłem i pewnie już nigdy nie będę. Ale cóż ... trzeba się cieszyć bo jest praca póki co, która sprawia mi przyjemność. Pozdrawiam i do zobaczenia wkrótce.

Sikorka pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Sikorka pisze...

Teraz to tylko zdjecia mogę pooglądać , bo na razie to na bezrobociu w Polsce;)hehe, podziel sie szczegółami, jak ci się tam układa