środa, 15 września 2010

Z punktu widzenia żony cz.1

W życiu człowieka są pewne momenty przełomowe, można by rzec kamienie milowe. Zdarzają się co kilka lat. Pamiętam jak w styczniu 2008 roku napisałam na blogu, że szykują się małe zmiany. Miałam wtedy na myśli przeprowadzkę do nowego mieszkania. Tym razem mogę śmiało powiedzieć, że sierpień 2010 roku przyniósł wielkie zmiany. Ślub i wesele znakomicie opisał mój brat, ale tylko Panna Młoda zna to wszystko od kuchni. W takim dniu naprawdę odczuwa się bliskość i życzliwość rodziny i przyjaciół. Szczególnie gdy człowiek wpatruje się cały poranek w burzowe chmury. Ma nadzieje, że nagle ujawni w sobie super-moc przeganiającą wszystkich Cumulo Nimbusów, a tu przychodzą sms-y, że to na szczęście, i że panny płaczą za panem młodym i, że na pewno rozjaśni się jak będzie leciał ryż. A potem po kolei dołączają wszystkie ważne osoby, z przyszłym mężem na czele i uśmiech nie schodzi już z twarzy, aż do rana, gdy przez okna restauracji (na 6 piętrze) widać wschód słońca. Długo by było opowiadać, z resztą wielu was to czeka, gdy będę się rozwodzić nad każdym zdjęciem z wesela. Koniec końców ten długi wstęp ma na celu podziękowanie wszystkim za to, że byli oraz złożenie mojemu mężowi życzeń z okazji naszej miesięcznicy.
Generalnie oprócz radości związanej z weselem, para młoda ma za sobą wiele pracy, po której należy odpocząć, żeby się nie pozabijać na nowej drodze życia. I tak płynnie przechodzimy do... podróży poślubnej.
Q: Gdzie Pan Młody powinien zabrać swoją świeżo poślubioną małżonkę?
A: Na koniec świata!
Bingo! Konkretnie koniec Europy, ale dla Portugalczyków przylądek Capo da Roca był końcem świata, gdy wyruszali na swoje podboje. Janek już raczej na żadne podboje nie wyruszy, ale myślę że ze mną w życiu nudzić się nie będzie.
Nasza portugalska przygoda rozpoczęła się w sercu kraju - Lizbonie. Pierwszego dnia wyruszyliśmy na miasto poznać jego urok i zakosztować miejscowych specjałów. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że przystawki nie są za darmo, i że za bułkę z plasterkiem szynki zapłacimy 15 euro. Okazało się, że mieszkamy w centrum wszystkiego i bardzo łatwo jest odkryć wszystkie lizbońskie smaczki. W ciągu dnia robiliśmy piesze wycieczki, a wieczorem odwiedzaliśmy dzielnicę Bairo Alto, gdzie na wąskich uliczkach imprezuje stolica. Najbardziej w Lizbonie podobał mi się, klasztor, z którego po wielkim trzęsieniu ziemi zostały wysokie ściany. Można usiąść między murami i spojrzeć w błękitne niebo. Niezwykłe wrażenie. Second best to przepiękny zamek i gwiazdeczka oceanarium w Lizbonie- showmeńska Wydra.
To tyle na dziś, bo późno jakoś się zrobiło.
W kolejnej odsłonie trochę więcej o atrakcjach Lizbony, jak smakuje Porto w Porto i dlaczego pali się woskowe stopy w Fatimie...

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

No!!! Wreszcie się doczekałam jakiegoś wpisu.
Fajnie, że cieszy Cie bycie żoną, bo mi się bardzo podoba nią być, puki co to już 3 lata.
Teraz to już tylko na dzieci czekać.
Ja czekam na mojego Alexa. Ma się pojawić we wtorek. Zobaczymy :-)
Pozdrawiam
Ania Pniewska

Sikorka pisze...

No to trzymam kciuki:)To niesamowite, że już minęły 3 lata.
Bycie żoneczką jest całkiem fajne, nowy level:)pozdrowionka