wtorek, 26 czerwca 2007

Z bratowego punktu widzenia- cz.1

Ani blog to nie serwer amerykańskiego rządu i nie trudno się na niego wkraść (szczególnie jak się zna hasło). Więc od dzisiaj, ja, jej brat, będę od czasu do czasu zanudzał Was moimi wypocinami. Pani od polskiego nauczyła mnie, że zawsze należy zacząć od wstępu (a jak się zacznie od pytania retorycznego to już w ogóle jest wypas) , a więc jedna część jest już za mną.
W tym roku kontynuuję ratownikowanie (tego słowa na pewno już moja nauczycielka z polskiego mnie nie nauczyła), czyli dbam o to, żeby amerykańskie grube tyłki nie zaczęły się topić. Swoją drogą nie jest to takie trudne, bo zgodnie z prawami fizyki cięższe rzeczy są lepiej wypierane przez wodę.
Rankami pomagam Amerykanom być jeszcze grubszymi zanosząc im jedzenie, czyli po polskiemu, jestem kelnerem (tak, wiem, praca ta równie dobrze pasuje do mnie jak kucharz, którym byłem przed rokiem).
Praca ratownika nauczyła mnie jak na razie dwóch rzeczy: 1. ludzie wylatujący ze zjeżdżalni robią strasznie śmieszne miny; 2. Jeśli człowiek ma w swoim organizmie hormon odpowiedzialny za chęć do biegania, to na pewno jego poziom zwiększa się pod wpływem chlorowanej wody. Dzięki tej właściwości najczęściej powtarzane przeze mnie zdanie to "Noł raning" (No running-tłum.red.). Na basenie pracuje ze mną jakieś 7000 Rusków, no może trochę przesadziłem, 15. Po tych kilku dniach spędzonych we wschodnioeuropejskim środowisku, bardziej doceniłem to, że urodziłem się na zachód od Bugu. Na szczęście kilku zostało już wyrzuconych, m.in. za zaśnięcie na służbie. Mam nadzieje, że to nie jest początek Zimnej Wojny :)
Prze wyjazdem do Stanów jazda na rowerze była najfajniejszą rzeczą na świecie, a tu w Ameryce stała się moim największym wrogiem. Wstawanie o 6 rano i półgodzinna jazda do pracy nie jest tym, co tygryski lubią najbardziej. Mój bajk jest cięższy ode mnie i wydaje takie dźwięki, które żadna onomatopeja nie odzwierciedli (ło żesz ty, moja nauczycielka polskiego byłaby dumna gdyby to czytała). Droga do Sundary nie jest o wiele trudniejsza od etapu Tour de France i dzięki temu dojeżdżam do pracy wyczerpany niczym Michnik, po wypowiedzeniu zdania podrzędnie złożonego (znowu zaszpanowałem znajomością polskiego).
Nie mam żadnego pomysłu na zakończenie tej rozprawki, więc zakończę ją zagadką: Ilu Amerykanów potrzeba do wkręcenia żarówki? Odp. Żaden. Jakiś Polak, który przyjechał na Work and Travel pewnie od tego jest :)

Ps. Jeszcze jedna ciekawostka, "sikorka" po angielsku to "tit", szkoda tylko, że tit oznacza też "cycek" :)
Ps2. I jeszcze jedna ciekawostka, to prawda, że w Ameryce spełniają się marzenia. Mi się jedno spełniło...zagrałem w koszykówkę z murzynem (przegrałem 10:7, ale nie mogłem z nim wygrać, bo jestem biały, a jak wiadomo biali nie potrafią skakać i grać w kosza)

11 komentarzy:

A.R. pisze...

O lol!!!! Jako świeżo upieczona pani od polskiego muszę przyznać, że o rany!!!! wow x upadła ósemka!

Anonimowy pisze...

Ja proponuję jakiś mały zamach stanu albo przewrót - Adam na GŁÓWNEGO PISARZA tego bloga!!! :)

Nie chcę się czepiać ,,świeżo upieczona pani od polskiego", ale Agnieszko z racji w/w tytułu czy wypada Ci używać zwrotów typu ,,lol, wow"? ;) Ale to Ty oczywiście jesteś tu ekspertem... :)

A.R. pisze...

Hm... nie jestem ekspertem, ale wydaje mi się, że nie ma nic niestosownego w posługiwaniu się współczesną polszczyzną potoczną w sytuacji nieoficjalnej :P Drogi Znajomy także adasia, wbrew stereotypowym opiniom polonista to nie to samo co purysta :P (językowy of course). A kompetencja językowa, którą wszyscy użytkownicy danego języka posiadają (a przynajmniej powinni) to właśnie między innymi umiejętność dostosowania stylu wypowiedzi do sytuacji komunikacyjnej. Pozdrawiam i mam tylko nadzieję, że nie zrobiłam właśnie beszczelnego wykładu tacie Adasia... No i przepraszam, że piszę komenta, który nie odnosi się do tematu notki, obiecuję, że to ostatni raz :)

A.R. pisze...

bezczelnego oczywiście miało być. To wszystko wina emocji ;PP

Anonimowy pisze...

No i zatkało mnie. ;) Trafiony, zatopiony. Chylę przed Tobą czoło, mistrzu ;)

A skąd się tu biorą emocje? :P

I czy offtopiki są zabronione?

A.R. pisze...

Emocje biorą się stąd, że ktoś obcy mi mówi: "Aga, to nie wypada, gdzie wychowanie..." i tak dalej. I jest złośliwy i ironiczny i myśli, że tego nie widzę i jeszcze mnie zmusza do przyjęcia postawy obronnej. Na czyimś obcym blogu, na widoku.

Anonimowy pisze...

Postawy obronnej?
A myślałem, że to ja jestem w defensywie... ;)

I trochę dystansu i uśmiechu życzę, bo przecież nie są jakieś poważne "rozmowy"

Pozdrawiam serdecznie :)

diana pisze...

pozdrowienia dla TITa:D i dla Adasia as well:)
U nas na blogu wieje pustkami, bo całe życie przesłoniły nam kendisy, lody i wielka płachta gazety ;-)
trzymajcie się tam i tak wyliczcie, zebysmy sie w NY spotkali:D

A.R. pisze...

No i co, panno Sikoro, wychodzi na to, że ostatnio częściej jestem na Twoim blogu niż Ty! :P Ale rozumiem, że poszukiwania różowej szyneczki są czasochłonne :D Jutro wyjeżdżam, a jeszcze muszę zmienić struny w gitarze i obejrzeć choć jeden odcinek Mody na sukces :D Więc do napisania w połowie lipca, choć postaram się wrzucić Ci tu jeszcze streszczenie dzisiejszego odcinka :D Pozdro!

A.R. pisze...

No co za chamstwo!!! Nie ma dziś Mody na sukces!!! Świat się kończy... :P

A.R. pisze...

I jeszcze tylko chciałam dodać: niech żyje Kolumbia :D:D:D I gaudeamus igitur iuvenes dum sumus :P Ciao!